poniedziałek, 1 sierpnia 2016

MOONDANCE - Rozdział II - część 7 & 8.



- Znalazłam! – zawołała Hope, na co obydwie z Crystal rzuciłyśmy się w jej kierunku.
            Siedziałyśmy u Hope przeglądając stare księgi i manuskrypty, aby dowiedzieć się skąd pochodzą runy na moim sztylecie.
- Skandynawia? – zapytałam robiąc wielkie oczy.
- Na to wychodzi – odpowiedziała przyjaciółka. – Twoja babka nie podróżowała?
- Z tego co wiem to się prawie z domu nie ruszała – odpowiedziałam. – Wiecznie narzekała na swoje stare kości, tata jej robił zakupy codziennie.
- W czasach pierwszych czarownic Skandynawia stanowiła jedno, nie było podziału na państwa, więc ciężko będzie określić czy runy pochodzą z Finlandii, Szwecji lub Norwegii. Szczerze mówiąc, to właściwie niemożliwe – smutno stwierdziła Crystal.
- Przynajmniej tyle mamy – powiedziałam. – Coś jeszcze nam potrzeba wiedzieć?
- Najważniejsze pytanie, na które nie znamy odpowiedzi, to jak sztylet znalazł się u twojej babki – odpowiedziała Hope.
- Przeanalizujmy wszystko co już wiemy na ten temat – zaproponowała Crystal. Usiadłyśmy z Hope bliżej niej. – Babcia Doris była czarownicą, lecz nie wiemy jaką miała specjalność. Runiczny sztylet, pochodzący ze Skandynawii jakimś cudem znalazł się w jej posiadaniu. Podejrzewam, że wiedziała co robi przekazując ci go, zrobiła to w jakimś celu, którego nie znamy – zwróciła się w stronę Hope. – Myślisz, że… rodzina Erici może mieć związek z patronami?
- Gdyby tak było, jej babka, by tego nie ukrywała – przyjaciółka spojrzała tym razem na mnie. – Czarownice, których przodkami byli patroni runów, są z tego faktu bardzo dumne, obnoszą się z tym na wszystkie strony. Nigdy nie zapominają podkreślić tego podczas przedstawiania się.
            Crystal pokazała kuzynce język, tamta odpowiedziała jej tym samym i uśmiechnęły się do siebie. Ja siedziałam cicho, pochłonięta własnymi myślami.
            Coś w tym sztylecie mi się nie podobało, niby wyglądał jak te narysowane na kartach księgi, ale jak patrzyłam na niego czułam, że jednak coś go różni. Podeszłam do stolika i wzięłam go do ręki. Wyglądał jak zwykły, grawerowany nóż, z pięknie zdobioną rękojeścią, jednosieczny, ostrze nie za długie, na oko 20, może 25 centymetrów. Nic specjalnego, gratka dla kolekcjonerów, lecz trzymając go czułam niepokój. Miałam wrażenie, że niedługo stanie się coś złego, ale nie miałam pojęcia co.
- Dziewczyny, czy mogę pożyczyć tę księgę o runach i sztyletach? – zapytałam.
- Oczywiście, że możesz. Chce ci się to wszystko czytać? – Crystal podała mi rękopis.
- Z braku lepszej lektury, tak – zażartowałam w odpowiedzi.
            „Może dzięki temu poznam powód mojego niepokoju?” pomyślałam.
- Hope – zwróciłam się do przyjaciółki. – Kiedy możesz zacząć mnie uczyć używać mocy?
- Nawet teraz – wykrzyknęła zadowolona dziewczyna. – Zacznijmy od czegoś prostego.
~~
- Jeszcze raz – wołała Hope.
- Ignis – krzyknęłam, lecz z mojej dłoni buchnął jedynie dym.
- Źle wymawiasz zaklęcie, musisz zaakcentować drugą sylabę – pouczyła mnie przyjaciółka.
- Ignis! – zawołałam i nagle przede mną utworzyła się smuga ognia, która po chwili zamieniła się w kulę unoszącą się nad moją dłonią.
            Otworzyłam szeroko usta, ogień wydobywał się z mojej ręki, lecz nie parzył mnie. To było niesamowite uczucie.
- Widzisz? Wspaniale! – uradowała się Crystal, która siedziała na pnie powalonego drzewa i przyglądała się moim ćwiczeniom.
- To teraz spróbujemy przywołać mgłę. Zaklęcie brzmi Nebula i pamiętaj, że musisz akcentować ostatnią sylabę – zwróciła mi uwagę Hope.
- Rozumiem – odpowiedziałam. – Nebula.
            Pod moimi stopami zaczęła się unosić delikatna mgiełka. Szybko jednak zniknęła. Zmarszczyłam brwi i spróbowałam raz jeszcze, tym razem jednak głośniej wypowiedziałam czar. Znikąd pojawiła się mgła sięgająca do pasa. Dziewczyny były ewidentnie zadowolone z moich postępów.
- Szybko się uczysz – ucieszyły się.
- Mam dobre nauczycielki – uśmiechnęłam się.
- W takim tempie to szybko załapiesz podstawy. Potem przejdziemy do trudniejszych rzeczy.
- Jakich? – spytałam zaciekawiona.
- Zielarstwo i zaklęcia obronne.
- Robi się ciekawie – stwierdziłam.
- Zmarzłam i robi się ciemno, chodźmy do domu – zaczęła marudzić Crystal.
- Hope – szepnęłam do ucha przyjaciółki podczas drogi powrotnej. – Nie mów o mojej mocy Xavierowi.
- Dlaczego? Nic nie chcesz mu mówić – zauważyła dziewczyna.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czuję, że to jeszcze nie czas, żeby się o tym wszystkim dowiedział – odpowiedziałam.
- Jestem twoją przyjaciółką i dotrzymam tajemnicy. Jeśli uważasz to za słuszne, niech tak będzie.
            Czasami powaga Hope mnie przerażała. Na ogóle była wesołą dziewczyną, żartowała na prawo i lewo, wygłupiała się, ale bywały momenty kiedy robiła się śmiertelnie poważna, mówiła wtedy tak mądre słowa, że nawet bym jej o to nie podejrzewała. Co nie oznacza, że miałam ją za głupią osobę. Z wyglądu Hope wyglądała na taką typową szkolną piękność, głupiutką blondyneczkę, ale posiadała ogromna wiedzę, na każdy temat. Ceniłam ją za to bardzo.
            Po powrocie do domu zrobiłam sobie ciepłe kakao i usiadłam w fotelu przed kominkiem. Dosiadła się do mnie Lisa.
- Jak ci minął dzień? – zapytała.
- Dobrze, znalazłyśmy skąd pochodzi sztylet babki, zaczęłam również ćwiczyć rzucanie pierwszych zaklęć.
- Jakieś szczegóły? – mama uniosła jedną brew wyżej.
- Sztylet jest ze Skandynawii. Nie wiadomo dokładnie skąd. Dziewczyny stwierdziły, że szybko się uczę czarów, niedługo przejdziemy do zielarstwa i zaklęć obronnych.
- Rozumiem, cieszę się – uśmiechnęła się Lisa. – A jak z Xavierem ci się układa?
- Bardzo dobrze – również się uśmiechnęłam na wspomnienie chłopaka.
- Jakoś nie jesteś dziś zbyt rozmowna.
- Zmęczona bardzo jestem, Hope mówi, że używanie magii pochłania sporo energii, a jak na pierwszy raz to dziś bardzo długo ćwiczyłam zaklęcia.
- Kładź się spać niedługo. Nie siedź jak zawsze do północy. Dobranoc skarbie – Lisa wstała, ucałowała mnie w czoło i wyszła.
            Nie mogłam jednak zasnąć. Cały czas zastanawiałam się czego dotyczył ten niepokój związany ze sztyletem. Wyjęłam z torby pożyczoną księgę i zagłębiłam się w lekturze.
            Nigdy wcześniej żadna książka mnie tak nie zainteresowała jak ten rękopis. Opowiadał dokładnie historię czarownic, którą opowiedziała mi w skrócie Hope. Zagłębiałam się coraz bardziej w lekturę. Czułam jak mnie wciąga, jakbym naprawdę brała udział we wszystkich wydarzeniach opisanych w niej.  To było niesamowite.
            Księga zawierała mnóstwo informacji. Kiedy skończyły się stronice opisujące stare dzieje, rozpoczęły się opisy zaklęć, w pierwszej kolejności podstawowe, później czary obronne i służące do walki. Postanowiłam się skupić na zaklęciach neutralnych, bo jeszcze bym coś wysadziła w powietrze. Tak, to by się zdecydowanie nie spodobało staruszkom. Szeptałam sobie pod nosem zaklęcia. Cieszyłam się jak dziecko podczas gwiazdki kiedy z mojej dłoni zaczęły się sypać iskierki. Czułam delikatne mrowienie, gdy użyta moc rozchodziła się po moim ciele.
            Prawie całą noc spędziłam na bawieniu się nowo poznanymi czarami. Zasnęłam kiedy nad horyzontem pojawiły się pierwsze promienie Słońca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz