czwartek, 30 czerwca 2016

MOONDANCE - Rozdział I - część 22.



            Biegłam najszybciej jak mogłam, nie zważając na ból i krwawiące rany. Zatrzymałam się dopiero na skraju lasu, nie był gęsty, lecz i tak wyglądał przerażająco, szczególnie w nocy. Wytężyłam wzrok i spróbowałam dostrzec coś w ciemności. Na próżno. Po chwili dobiegła do mnie Hope.
- Nie myślałam, że w glanach można tak szybko biegać. – wydyszała.
- Wchodzimy.
- Jesteś pewna?
- Wiesz, to nie ja mam magiczne zdolności.
- To, że jestem czarownicą nie oznacza, że jestem nieustraszona.
- Możesz się bronić, a ja, zwykły człowiek co mogę zrobić przeciwko wampirowi?
- Wygrałaś.
            Ruszyłyśmy w mrok. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczęłam zauważać ciemne kształty drzew oraz krzewów. Hope dreptała tuż za mną. Szłyśmy przed siebie dobry kwadrans, jednak nie spotkałyśmy żywej duszy.
- Może ich tu nie ma? – zapytała przyjaciółka.
            Nagle w oddali usłyszałyśmy krzyk. Pobiegłam od razu w tamtym kierunku. Po chwili znalazłam się na polanie, na której moim oczom ukazał się potworny widok.
            Pod drzewem leżał Alex, próbował się podnieść. Nieopodal na dwóch łapach stał ogromny stwór z pyskiem wilka. Xavier.
- Ty… - zaczął Alex i ruszył w moją stronę.
            Szybko wyjęłam nóż z pochwy w bucie. Niestety zauważył to i z nadnaturalną prędkością znalazł się tuż przy mnie, łapiąc za szyję, podniósł mnie do góry. Zaczęłam się dusić, ale nie upuściłam broni. Starałam się kopnąć przeciwnika. 
- Ostrzegałem co cię czeka jeśli komuś się wygadasz. – jego kły zaczęły się wydłużać.
            Naraz usłyszałam huk, potem polanę rozświetlił błysk, a Alex zaczął przeraźliwie krzyczeć. Puścił mnie, upadłam na ziemię i próbowałam złapać oddech. Spojrzałam w górę. Jego plecy płonęły. Tuż za nim stała Hope z wyciągniętą ręką. Dłoń jej dymiła. Wampir rzucał się we wszystkie strony. Przyjaciółka podbiegła do mnie.
- Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku – zapewniłam.
            Xavier rzucił się na Alexa. Mimo płomieni krwiopijca szybko się opanował i zaczął się bronić przed atakami. Nie miał tak wielkich pazurów jak wilkołak, więc próbował go ugryźć.
- Dlaczego Xavier nie używa kłów?
- Jeśli wilkołak ugryzie wampira, to ugryziony zapada w ciężką chorobę, która może doprowadzić do utraty mocy lub nawet śmierci. To działa w obydwie strony. Zanim powstało Moonlight Falls i podpisano pokój takie przypadki były leczone przez czarownice, ale teraz ta sztuka została zapomniana. Zanim znalazłybyśmy wskazówki, mogłoby być za późno dla chorego.
            Moje serce zaczęło  szybciej bić. Ścisnęłam mocniej trzymamy w dłoni nóż. Xavier nie mógł dać się ugryźć. Zdenerwowana patrzyłam na siłujące się na polanie istoty.
            Wilkołak odrzucił wampira, który poleciał i upadł tuż przy mnie. Podbiegłam szybko i z całej siły kopnęłam go w szczękę. Jeden z jego kłów złamał się od uderzenia.
            Zanim jednak uciekłam na bezpieczną odległość, Alex złapał mnie za kostkę i przewrócił. Zaczął mnie do siebie przyciągać, lecz zamachnęłam się na niego nożem. Zraniłam go głęboko w rękę, którą trzymał moją nogę. Rana zaczęła dymić. Czy nie powinna się zacząć od razu zasklepiać? Przecież wampiry szybko się regenerowały.
- To srebrny nóż. Największa broń przeciw wampirom i wilkołakom. Uważaj, żeby nie zranić Xaviera. – krzyknęła do mnie Hope.
            Wilkołak podbiegł w moją stronę i poderwał w górę wampira. Rzucił nim o drzewo na drugi koniec polany. Wyglądał jakby szykował się do ostatecznego ciosu.
- Xavier dość, przestań! – krzyknęłam.
            Przyjaciel spojrzał na mnie. Wyglądał jakbym wyrwała go z jakiegoś transu.
- Nie chcemy go zabić. Musi stanąć przed radą i odpowiedzieć za swoje czyny. Należy mu się sprawiedliwy proces za złamanie zasad. – powiedziałam.
            Xavier złapała Alexa za nogę i zaczął ciągnąć za sobą. Ruszyłyśmy z Hope za nim. Po chwili okazało się, że wilk kieruje się w stronę domu państwa Wright. Stanęliśmy wspólnie przed bramą, zadzwoniłam dzwonkiem.
            Z domu wyszła Carmen Wright, matka Alexa.
- Co się stało? – zapytała. Kiedy zobaczyła swojego wpółprzytomnego syna zaczęła biec w naszą stronę.
- Co wyście mu zrobili? – krzyknęła.
            Xavier puścił nogę wampira i zaczął się przemieniać w człowieka. Tego widoku nigdy nie zapomnę.
- Pani syn co noc gryzł Ericę i pił jej krew. – powiedział, ale jego głos był zmieniony, ponieważ kły nie zdążyły się jeszcze schować.
- To prawda. Dziś Erica wylądowała w szpitalu, ponieważ rany na jej szyi się otworzyły i straciła sporo krwi. Gdyby jej mama nie przyszła w porę, mogło być dla niej za późno. – dopowiedziała Hope.
- Jestem w szoku – przyznała wampirzyca. – Nigdy nie podejrzewałam swojego syna o coś takiego. Przecież znał zasady.
- Powinien zostać osądzony przez radę i ukarany. Mimo, że to pani syn. Prawo to prawo i dla nikogo nie ma taryfy ulgowej przed przestrzeganiem go. – rzekł Xavier.
- Masz rację. Stanie się tak jak mówisz. - wzrok Carmen był nieobecny. Wzięła ciało syna na ręce i ruszyła w stronę domu. – Bardzo się na tobie zawiodłam Alexie.
- Teraz moja droga wracasz do szpitala. – stwierdziła Hope. – Uratowałaś Xaviera.
- Erica pokaż ten nóż, którym zraniłaś Alexa. – poprosił Xavier.
            Wyciągnęłam broń i podałam mu ją. Przyglądali się jej we dwójkę bardzo dokładnie. Szeptali coś między sobą i jeździli po ostrzu palcami.
- To runiczna broń. – powiedziała dziewczyna.
- Jaka? – zapytałam.
- Jest pokryta runami. Od dawna się ich nie praktykuje, ani nie przekazuje się młodym czarownicom wiedzy o nich. Ostatni raz runy były używane podczas wojny z Królową Czarownic.
- To skąd o nich tak dużo wiesz? I kim jest ta Królowa? – zapytałam.
- Moi przodkowie byli strażnikami runów. Moja rodzina nie chciała, żeby wiedza o nich przepadła, więc przekazujemy ją z pokolenia na pokolenie. Kto wie, może się jeszcze kiedyś runy przydadzą. Królowa Czarownic jest to młodsza siostra Hekate, które znów jest uznawana za matkę wszystkich wiedźm. Była zazdrosna o potęgę swojej starszej siostry, więc założyła własny sabat czarownic, które ją popierały. Przez wieki rosła w siłę, by rozpętać wojnę z Hekate. Na szczęście została pokonana, a jej sabat rozwiązany. Skąd masz ten nóż?
- Dostałam go od babci, dała mi go dzień przed śmiercią.
- Rozumiem. – widać było, że Hope jest czymś mocno zamyślona.
- Wracajmy do domu. – zaproponował Xavier.
- To dobry pomysł. – potwierdziła przyjaciółka, nadal oglądając broń.
- A ja gdzie mam iść? – zapytałam. – Szpital jest zamknięty o tej porze.
- Odprowadzimy cię do twoich rodziców. Jutro znowu pojedziesz do szpitala. – powiedział chłopak.
            Zgodziłam się.

niedziela, 26 czerwca 2016

MOONDANCE - Rozdział I - część 21.



            Kiedy otworzyłam oczy oślepiło mnie mocne światło jarzeniówek i wszechobecna biel pomieszczenia. Zastanawiałam się czy umarłam, ale płacz Hope uświadomił mi, że nadal jestem na ziemi.
- Ej, jeszcze żyję. – głos miałam zachrypnięty.
- Boże, Erica! – przyjaciele podbiegli do łóżka.
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu, straciłaś dużo krwi. Dobrze, że twoja mama w porę weszła do twojego pokoju. Inaczej… - głos mu się załamał i spuścił głowę. Ukrył twarz w dłoniach. Hope położyła mu dłoń na ramieniu.
- Wszyscy się bardzo o ciebie martwiliśmy. Kiedy twoja mama do mnie zadzwoniła myślałam, że żartuje – rozpłakała się. – To było straszne, lekarze nie wiedzieli czy przeżyjesz.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Gdzie moi rodzice? – zaczęłam się podnosić.
- Musisz leżeć. – zaoponował Xavier. – Twoi rodzice pojechali do domu, twoja mama wpadła w histerię, lekarze nie byli w stanie jej uspokoić. Powiedzieliśmy im, że zostaniemy przy tobie i zadzwonimy, gdy się obudzisz. Nie mają pojęcia dlaczego krwawiłaś z szyi i skąd te siniaki na twoim ciele.
            Ogarnął mnie strach. Wiedzieli o wszystkim. Nie mogłam powiedzieć, że to sprawka Alexa. Bóg tylko wiedział do czego on może być zdolny.
- Czy Alex wie, że tu jestem? – mój głos drżał.
- Nie, zakazałem twojej mamie do niego dzwonić, nie miała pojęcia dlaczego, ale była tak przerażona twoim stanem, że się zgodziła tego nie robić. – odpowiedział chłopak.
- Erica, odpowiedz szczerze. Zrobił to on? – zapytała poważnie Hope. Jeszcze nigdy nie słyszałam u niej takiego tonu.
- Nie, to nie był on. Dwa dni temu zaatakował mnie jakiś wampir. Nie znam go. – powiedziałam.
- Dwa dni temu widziałyśmy się. – zauważyła dziewczyna.
- To może to było wcześniej…
- Nie kłam. To jego sprawka, prawda? – uciął Xavier.
            Patrzyłam na nich przerażona, łzy naszły mi do oczu. Usiedli na szpitalnym łóżku i przytulili mnie.
- Skarbie, nie bój się. – uspokajała mnie Hope. Rozpłakałam się.
- Alex powiedział, że jak komuś o tym powiem to pożałuję. On mnie przeraża.
- Ile razy cię ugryzł? – zapytał Xavier.
- Nie mam pojęcia. Przychodzi do mnie co noc. Zrobił mi również te siniaki. Jak dowiedział się, że poznałam zasady panujące w mieście wpadł w szał. Złapał mnie za ramiona, myślałam, że mi kości połamie. Kazał obiecać, że będę cicho.
            Po moich słowach na sali zapadła grobowa cisza. Trwała dłuższą chwilę, w końcu przerwał ją Xavier.
- Zabiję go. – zerwał się z łózka i ruszył w stronę drzwi.
- Błagam nie – krzyknęłam i pobiegłam za nim.
            Hope była tuż za mną i wołała, żebym wróciła, bo muszę leżeć. Kiedy wybiegłam na korytarz chłopaka nigdzie nie było. Złapałam przyjaciółkę za ramiona.
- Idź za nim, proszę cię. Alexa ogarnie furia jak się dowie, że wam o wszystkim powiedziałam.
- Nie zostawię cię tu samej. A co jeśli ten krwiopijca przyjdzie tutaj? Sama sobie z nim rady nie dasz.
            Podszedł do nas lekarz.
- Moja droga, powinnaś leżeć.
- Doktorze ja muszę stąd wyjść. – błagałam.
- Nie mogę cię wypuścić samej, potrzebna zgoda twoich rodziców.
            Spojrzałam błagalnie na Hope, lecz ona tylko wzruszyła bezsilnie ramionami. Załamana wróciłam do sali, usiadłam na łóżku. W moich myślał już rodził się plan.
- Hope.
- Tak?
- Mama spakowała mi jakieś ubrania?
- W torbie pod łóżkiem.
             Po chwili już byłam ubrana w swoje ulubione, czarne spodnie na czerwonych szelkach, czarną koszulkę, długi, skórzany płaszcz i glany. Jak dobrze, że dziś założyłam te z klamrami. Miały ukrytą pochwę na nóż w prawym bucie. Oczywiście nie była ona pusta. Schowałam tam nóż, który dostałam na pamiątkę od babci. Był idealnie naostrzony, nosiłam go głównie wtedy, kiedy ze znajomymi chodziliśmy na nielegalne wyścigi motocyklowe. Wielu tam proponowało mi upojną noc, ale wystarczyło pomachać im ostrzem przed nosem i rezygnowali. Ze względu na rodziców, mimo przeprowadzki, nie wyjęłam go. Wolałabym nie wiedzieć jakie kazanie bym dostała za posiadanie takiego noża.
            Wzięłam krzesło i zastawiłam nim drzwi, żeby nikt nie mógł ich z zewnątrz otworzyć. Potem otworzyłam okno i zerknęłam w dół. Byłam na trzecim piętrze, jak dobrze, że tutejszy szpital był taki mały. Analizowałam drogę w dół. Na parapetach można było spokojnie postawić stopę, jednak w wielu oknach się paliło nadal światło.
- Co ty planujesz? – wyrwała mnie z zadumy Hope.
- Nie będę tu siedzieć bezczynnie. To ja wszystko zaczęłam, nie pozwolę, by Xavier ucierpiał przeze mnie.
- Spokojnie, na razie będzie tylko obserwował Alexa jak to wilk. Przemienić się może dopiero podczas pełni.
- Dziś jest pełnia.
            Szczęka mojej przyjaciółki opadła. Wyjrzałam raz jeszcze za okno. Światła powoli gasły. Zbliżała się godzina nocna.
- Zgaś światło. – poprosiłam i w pokoju zapanował mrok.
            Poczekałam jeszcze chwilę, aż ostatnie światła zgasną i wystawiłam nogę za okno.
- Poczekaj, czy ty wiesz co robisz? – złapała mnie za rękę Hope.
- Nie martw się. Nie po takich ścianach chodziłam.
            Usiadłam na parapecie i wystawiłam drugą nogę za okno. Złapałam się rękami za ramę i zsunęłam się w dół. Wisząc odwróciłam się twarzą do budynku. Zerknęłam raz jeszcze w dół. Do następnego parapetu nie miałam daleko, był dość szeroki. Ręce mnie bolały przez siniaki. Zamknęłam oczy i puściłam się. Spadałam krócej niż obstawiłam. Uderzając glanami narobiłam hałasu, więc szybko złapałam się i zeskoczyłam na kolejny parapet. Po chwili już stałam na ziemi. Spojrzałam w górę. Hope nadal patrzyła na mnie z okna. Zadzwoniła do mnie.
- Co mam robić? – pytała.
- Wyjdź normalnie przez drzwi. Jakby ktoś pytał to powiedz, że zasnęłam. Będę czekać za rogiem.
            Rozłączyła się. Po chwili zjawiła się w umówionym miejscu.
- Dzwoniłam do Xaviera, ale nie odbiera. Gdzie on może być? – zapytałam.
- Nie mam pojęcia, nie powinnaś uciekać ze szpitala. Nadal masz opatrunki.
- Mam to gdzieś. To ja wpakowałam nas w to bagno i to ja muszę nas z niego wyciągnąć.
            Hope westchnęła.
- Zadzwonię do Alexa. – zaproponowałam.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Nie mamy wyjścia.
            Wybrałam numer. Po kilku sygnałach odebrał.
- Gdzie jesteś? – w jego głosie słychać było irytację.
- W szpitalu. Zasłabłam i rodzice mnie do niego zabrali. Jutro wychodzę.
- Ehh, mogłaś mnie poinformować.
- Dopiero się ocknęłam. Cały czas byłam nieprzytomna.
- Dobrze. W takim razie wracam do domu. Dobranoc.
- Dobranoc.
            Rozłączyłam się.
- Wraca ode mnie do domu. Chodźmy.
- Poczekaj. Jako wampir nie będzie szedł grzecznie po chodniku. Pobiegnie przez las, a tam w nocy nie jest bezpiecznie.
- Nie mamy wyjścia.
- Twój opatrunek jest już zakrwawiony.
- To nie istotne. Bez Xaviera nie wracam, musimy mu pomóc.
             W oddali zawył wilk.
- W takim razie ruszajmy. – westchnęła kolejny raz Hope. – Jesteś strasznie uparta.

środa, 22 czerwca 2016

MOONDANCE - Rozdział I - część 20.



            Następnego dnia miałam problem, by podnieść się z łóżka. Ręce mnie bardzo bolały, gdy podparłam się na nich, poczułam jakby moje ciało przeszył piorun. Opadłam z powrotem bezwładnie na materac. Musiałam jakoś wstać i pójść do szkoły, choć nie miałam na to w ogóle ochoty. W końcu udało mi się zwlec i udać się do łazienki. Każda czynność zajmowała mi więcej czasu niż normalnie. Wyjęłam z szafy bluzkę z długim rękawem, żeby zakryć wielkie siniaki. Spakowałam książki do torby, zjadłam szybko śniadanie i wyszłam z domu.
            Świeciło Słońce, mimo, że na dworze było chłodno. Kiedy dotarłam do szkoły byłam cała przemarznięta. W automacie kupiłam sobie gorącą kawę na rozgrzanie. Na pierwszej lekcji miałam historię wspólnie z Xavierem. Chłopak już stał pod salą. Przywitał mnie szerokim uśmiechem.
- Hej Erica. – wyciągnął ramiona, by mnie przytulić. Odsunęłam się pospiesznie.
- Uważaj – podniosłam tekturowy kubeczek do góry. – Nie chce rozlać.
            To było kłamstwo. Bałam się, że od jego mocnego uścisku mogłyby się wydać moje ogromne siniaki.
- Dobrze – zaśmiał się i podszedł bliżej mnie. – Bardzo się cieszę, że poznałaś prawdę o nas. Wybacz, że okłamaliśmy cię. – szepnął.
- Nie macie mnie za co przepraszać, mówiłam już o tym Hope. Doskonale rozumiem dlaczego się ukrywaliście.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jaka to ulga.
- Domyślam się.
- Jakaś blada jesteś. Dobrze się czujesz? – zapytał.
- Tak, ostatnio bardzo źle śpię. Muszę poprosić Hope o jakąś herbatkę na bezsenność. – trzymałam się tej wersji nie tylko przed znajomymi, również utrzymywałam ją w rozmowie z rodzicami lub nauczycielami.
- Dobry pomysł. Ona zna chyba wszystkie zioła jakie rosną na tej planecie. – zaśmiał się, dołączyłam do niego.
            Nagle poczułam mrowienie na karku. Zerknęłam za siebie. Nieopodal stał Alex. Patrzył na mnie z zimną, kamienną twarzą. Jego spojrzenie mnie przerażało. Przypomniał mi się jego nocny napad furii, zadrżałam. Strach powrócił.
            Zadzwonił dzwonek na lekcje. Weszłam do sali za Xavierem. Przez następne kilka godzin nie mogłam się uspokoić. Dodatkowo nigdzie nie było Hope. Napisałam do niej kilka sms-ów, ale nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nie odbierała również telefonów. Martwiłam się, co mogło się z nią dziać? W głowie pojawiła mi się potworna wizja. Co jeśli przeze mnie Alex ją zaatakował za to, że opowiedziała mi o tajemnicy Moonlight Falls? Po tym co zrobił wczoraj mi, wszystko było możliwe.
- Xavier chodźmy po szkole do Hope. – poprosiłam.
- Czemu?
- Martwię się o nią. Nie odpisuje mi na wiadomości, nie odbiera też połączeń.
- Spokojnie, może jest chora i śpi cały dzień.
- A jeśli…
- Erica, co cię napadło?
- Nic, ja tylko się o nią boję.
- Masz jakieś podstawy do tego? Podejrzewasz, że coś złego się jej stało? – zapytał poważnym tonem.
            Spojrzałam mu w oczy przerażona. Przecież nie mogłam mu powiedzieć o czym myślę.
- Nie – skłamałam.
- Więc nie ma powodu do paniki. Uspokój się i chodź. Została nam ostatnia godzina do przeżycia.
            Wracając do domu nie mogłam przestać się martwić o Hope. Włączyłam muzykę, by zagłuszyć czarne myśli, lecz i to nie pomogło. Po powrocie ruszyłam od razu do swojego pokoju, ignorując wołania mamy na obiad. Zamknęłam drzwi i zaczęłam krążyć w kółko. W końcu postanowiłam pójść do przyjaciółki i sprawdzić co się z nią dzieje.
            Szybko ruszyłam po płaszcz, lecz w połowie drogi zakręciło mi się w głowie i stanęłam. Zrobiło mi się słabo, upadłam na kolana i podparłam się rękoma. Poczułam coś mokrego na lewym ramieniu, nie miałam pojęcia skąd ta wilgoć. Dotknęłam ręką tego miejsca i spojrzałam. Dłoń była cała we krwi. Chciałam krzyczeć, ale zanim wydobyłam z siebie jakikolwiek dźwięk, straciłam przytomność.

sobota, 18 czerwca 2016

MOONDANCE - Rozdział I - część 19.


            Obudził mnie dzwonek telefonu. Zaspana odebrałam.
- Halo. – powiedziałam nieprzytomnie.
- Musimy się spotkać. Bądź wieczorem na miejscu. – powiedziała Hope i rozłączyła się.
            Na początku nie rozumiałam jej słów, ale po chwili, gdy oprzytomniałam, wiedziałam o jakie miejsce jej chodzi. Zeszłam na dół zjeść kolację z rodzicami, potem ubrałam się ciepło i wyszłam w mrok. Okolica wyglądała przerażająco, jak nigdy wcześniej. Zdałam sobie sprawę, że prawie biegnę z nerwów i zwolniłam. Założyłam słuchawki i włączyłam muzykę, żeby się uspokoić. Szłam przed siebie, nie patrząc ani na boki ani za siebie.
            Po około kwadransie dotarłam na miejsce. Nie było jeszcze Hope. Usiadłam na kamieniu i postanowiłam zaczekać. Zaczął wiać silny wiatr. Zdjęłam słuchawki i bacznie rozglądałam się wokół. Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Wstałam przestraszona i patrzyłam w ciemność. Usłyszałam warczenie. W myślach zaczęłam się modlić, by był to tylko pies. Naraz między gałęziami zaświeciły wielkie, żółte ślepia. Były to oczy jakiegoś zwierzęcia. Warczenie stawało się coraz głośniejsze. To coś zbliżało się do mnie. Serce biło mi jak szalone. W świetle księżyca zobaczyłam wysuwający się z krzaków zakrwawiony pysk z wielkimi kłami. Zaczęłam się cofać, ale potknęłam się o kamień i upadłam na plecy. Po moich policzkach płynęły łzy.
- Erica?! – usłyszałam krzyk Hope i po chwili wbiegła na polanę.
            Potwór zniknął, wiatr ustał, lecz ja nadal leżałam na plecach niezdolna się poruszyć. Sparaliżował mnie strach.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? – wypytywała mnie Hope pomagając mi wstać.
- Tam był potwór! W krzakach. Miał wielkie żółte ślepia, świeciły się! Potem zobaczyłam ten zakrwawiony pysk i kły… - nie skończyłam, rozpłakałam się. Przyjaciółka mnie przytuliła i gładziła moje włosy.
- Już spokojnie, nic ci przy mnie nie grozi. Ten kundel tu nie wróci. Nie bój się.
- Hope, co to było?
- Nic nie warty pchlarz. – dziewczyna splunęła na ziemię. – Nie przejmuj się, nie odważyłby się zaatakować cię. Prosiłam o spotkanie, ponieważ rozmawiałam z Xavierem. Opowiedział mi o waszej rozmowie w szkole i skoro już wiesz kim jest Alex to musisz w końcu poznać prawdę.
- Jaką prawdę?
- Usiądźmy.
            Usiadłyśmy na kamieniach przy jeziorku. Ciszę zagłuszał jedynie szum wody.
- Widzisz Erica, ja i Xavier również nie jesteśmy normalnymi ludźmi. Mało kto z mieszkańców  Moonlight Falls jest, większość ma niezwykłe zdolności i moce. Nie wiem czy słyszałaś jak powstało miasto.
- Tak, Alex mi opowiadał tę legendę.
- To nie jest fikcja, te wydarzenia naprawdę miały miejsce. To miejsce jest azylem, schronieniem dla istot nadprzyrodzonych. Żyjemy tu od pokoleń, w określonej hierarchii oraz według ustalonych wieki temu zasad. Miastem rządzą trzy główne rody przedstawiające każdy gatunek, oprócz ludzkiego. Wampiry reprezentują Wright’owie, czarownice Edwards’owie, a wilkołaki Hudson’owie.
- Chwila! – przerwałam. – Ty jesteś czarownicą?
- Tak, a Xavier jest wilkołakiem, choć jego matka jest czarownicą, pochodzącą z mojej rodziny. To moja ciotka. Ale państwa Hudson nie ciągnie do władzy i ciągle Talbotowie próbują zostać wilczym rodem w radzie miasta, lecz nie mają poparcia ani naszego ani Wright’ów, ponieważ chcą oni, by ludzie się całkowicie wynieśli z miasteczka. Między synami Cornelii Talbot, a Xavierem ciągle dochodzi do kłótni z tego powodu, raz go zaatakowali. Potem rodzice Alexa skazali ich na areszt domowy. Pół roku nie mogli się ruszyć od domu dalej niż 5 metrów. Dla wilkołaków to istna tortura. Dodatkowo ich matka zarzuca rodzinie Xaviera nieczystość krwi, ze względu na Penelopę. Jednak mężczyźni z rodu Hudson zawsze biorą za żonę czarownicę z mojej rodziny. Dzięki takiemu paktowi mamy zapewnioną pomoc w razie kłopotów od drugich. Między wszystkimi głównymi rodami panuje pokój, podpisany przez wszystkich na piśmie. Ten dokument powstał w dniu podjęcia decyzji o założeniu miasta.
- A co to za zasady?
- Jest ich parę. Po pierwsze nie wolno nam atakować ludzi. Za złamanie tego zakazu jest surowa kara, dla każdego gatunku inna, lecz równie straszna. Druga dotyczy ludzi, nie wolno wychodzić podczas pełni z domu. Teraz już się jej tak bardzo nie pilnuje, ludzie wychodzą, ale wtedy działa zasada pierwsza, jeśli na przykład wilkołak zaatakuje człowieka. Trzecie prawo jest okrutnie restrykcyjne, mianowicie kto raz przyjechał do Moonlight Falls i poznał jego tajemnicę, nie może z niego wyjechać, a tym bardziej jego stały mieszkaniec lub istota nadprzyrodzona. Czarownicom nie wolno używać mocy wobec innych, wyjątek stanowi sytuacja, w której zagrożone jest życie nasze lub człowieka. Wampiry nie mogą pić krwi ludzkiej, chodzi o to, że nie wolno im ugryźć człowieka, jest specjalny bank krwi, gdzie mieszkańcy oddają dla nich krew. Jest to obowiązkowe, ale jeszcze nie dla was. Musicie mieszkać tu przynajmniej rok, chyba, że sami będziecie chcieli oddać krew. Oczywiście nie wolno przemienić nikogo w wampira lub wilkołaka, aby tak się stało człowiek musi złożyć wniosek, a rada musi go zatwierdzić i przemienia członek rady. Jest jeszcze parę innych, mniej ważnych zasad, które poznasz z czasem. Nawet ja wszystkich nie pamiętam. Jak się z tym wszystkim czujesz? – Hope położyła rękę na moim ramieniu.
- To jest ta prawda, o której nie chciał mi powiedzieć Xavier.
- Tak, ale skoro Alex się ujawnił musiałaś ją poznać.
- Moi rodzice nic nie wiedzą.
- Nie mów im na razie, człowiek nie uwierzy w to póki sam nie zobaczy na własne oczy.
- Dobrze. Teraz przynajmniej wszystko rozumiem.
- Czy między nami się nic nie zmieni?
- Oczywiście, że nie wariatko. – przytuliłam ją. – Nadal jesteście moimi przyjaciółmi.
- Nawet nie wiesz jak nam ulżyło, że poznasz tajemnicę. Nie musimy się już ukrywać.
- Domyślam się, że to było dla was męczące.
- Czułam się jakbym cię okłamywała. Wybaczysz nam, że wcześniej ci nie powiedzieliśmy?
- Hope, ja doskonale rozumiem czemu nic nie mówiliście mi. Nie macie za co mnie przepraszać.
- Jesteś najlepsza. – przyjaciółka przytuliła mnie. – Może wracajmy już. Zrobiło się zimno, zresztą już późno.
- Myślę, że to dobry pomysł. – przytaknęłam.
            Wstałyśmy i skierowałyśmy się w stronę powrotną. Idąc obejrzałam się jeszcze w stronę krzaków, gdzie widziałam prawdopodobnie wilkołaka. Pomiędzy gałęziami znowu patrzyły na mnie błyszczące, żółte ślepia. Wzdrygnęłam się i podbiegłam, by zrównać się z Hope. Przy niej czułam się bezpieczniej.
            W nocy jak zwykle przyszedł do mnie Alex. Kiedy już pożywił się moją krwią, leżeliśmy na łóżku. Postanowiłam mu opowiedzieć czego dowiedziałam się od Hope. Gdy zaczęłam mówić o zasadach wpadł w szał. Złapał mnie mocno za ramiona.
- Nie wolno ci nikomu powiedzieć, że cię ugryzłem. Nikomu, rozumiesz?! – potrząsnął mną.
- Auu, Alex puść, to boli! – zaczęłam okładać go pięściami.
- Przysięgnij, że nikomu nie powiesz, a jak ktoś coś zauważy to powiesz, że zaatakował cię wampir, którego nie znasz. – jego uścisk stawał się coraz mocniejszy, bałam się, że zaraz połamie mi kości.
- Obiecuje! Obiecuję, że nikomu nie powiem, ale błagam puść mnie już, to boli!
            Zabrał ręce. Zaczęłam masować swoje ramiona, spojrzałam w górę. W jego oczach nie było już miłości, patrzył na mnie gniewnie.
- Jeśli złamiesz słowo, pożałujesz. – odwrócił się, wyszedł na balkon i z niego zeskoczył.
            Zeszłam do kuchni, wzięłam lód i przyłożyłam go do sinych miejsc na ciele. Siedząc w ciemnym pomieszczeniu zaczęłam nucić pod nosem piosenkę. „Potrzebuję czegoś do uspokojenia mnie, ale nie mogę pozwolić sobie na nawalenie, daj mi coś, aby pomóc mi uciec”.