Wracając
do domu wyglądałam jak żywy bałwan. Płaszcz, buty, spodnie i włosy miałam całe
w padającym gęsto śniegowym puchu. Byłam w sklepie, by kupić prezenty,
niewiele, bo tylko cztery – dla rodziców, Xaviera i Hope.
Przyznam
się wam szczerze, że od kiedy dowiedziałam się prawdy, moje życie się bardzo
nie zmieniło. Nie miałam żalu do Lisy i Thomasa, że nie powiedzieli mi o
śmierci moich biologicznych rodziców. Wiem bardzo dobrze, że zrobili to dla
mojego dobra i doceniam to jak się mną zajęli. Traktowali mnie jak własną
córkę, wychowywali mnie najlepiej jak potrafili. Jestem im za to niezmiernie
wdzięczna. Żal miałam jedynie do babki. Było mi przykro, że nie zdecydowała się
mnie uczyć i przez tyle lat mnie unikała. Starałam się ją zrozumieć, przypominałam
jej straconą córkę, lecz teraz zostałam z mocą, której nie potrafię użyć.
Jedyna nadzieja w Hope, może ona będzie w stanie przekazać mi chociażby
podstawową wiedzę, którą sama posiada.
Wieczorami
często siadałam z Lisą przy kominku z kubkiem kakao i słuchałam jej opowieści o
mojej mamie. Agatha Daniels… Ze słów Lisy wynikało, że byłam jak jej lustrzane
odbicie. Okazało się, że słuchałyśmy nawet podobnych gatunków muzycznych i
nosiłyśmy się w podobnym stylu. Ojciec, William Daniels, był muzykiem. Grywał w
barach lub restauracjach. Potrafił zagrać prawie na wszystkim. Teraz już
rozumiałam skąd mój talent. Zawsze mnie to ciekawiło, bo nikt w rodzinie nigdy
nawet nie próbował się uczyć gry na cymbałkach. Nie wspominając, że nikt nie
miał umiejętności wokalnych. Pewnego wieczoru Lisa pokazała mi album ze
zdjęciami z jej młodości. Oczywiście były tam zdjęcia ze ślubu moich rodziców.
Na widok ich uśmiechów, rozpłakałam się niczym małe dziecko. Nie potrafiłam powstrzymać
łez. Oddałabym wiele za spędzenie z nimi choćby paru chwil.
Nie
mówiłyśmy z Hope Xavierowi co zaszło u mnie w domu tego dnia. Z czasem się tego
dowie, ale nie chciałam teraz go o tym powiadamiać. Na razie cieszyłam się
każdą chwilą spędzoną z nim. Chodziliśmy na kawę lub do kina. Tak, w Moonlight
Falls jest kino, malutkie co prawda, ale jest.
Przez
większość czasu przeszukiwałam księgi z Hope i Crystal. Nadal nie wiedziałyśmy
skąd pochodzi runiczne ostrze. Musiałam się tego dowiedzieć. Wiele to dla mnie
znaczyło i od tego zależała w pewnym sensie moja przyszłość. Kuzynki dzwoniły
do najdalszych członków rodziny i pytały o moją babkę Doris, lecz odpowiedzi
zawsze były przeczące. Bardzo mnie to dobijało. Męczyło mnie, że na tyle pytań
nie znam odpowiedzi, tym bardziej, że te pytania dotyczyły mnie, mojej
przeszłości i przyszłości. Może to brzmi histerycznie, ale byłam w totalnej
pustce. Nie wiedziałam w co ręce wsadzić, ani co ze sobą zrobić. Gdzie pójść.
Nawet pianino przestało pomagać. Nie potrafiłam się odnaleźć.
Dziewczyny
próbowały mnie pocieszyć, robiły wszystko, żebym choć na chwilę przestała o tym
myśleć. Zabierały mnie do klubów, ostatnio nawet poszłyśmy do salonu i
zrobiłyśmy sobie piękne hybrydowe paznokcie. Musiałam przyznać, że nigdy nie
miałam tak ładnych pazurków.
Zaczęłam
również ponownie prowadzić pamiętnik. Był to zwykły zeszyt ozdobiony przeze
mnie, gdzie zapisywałam fragmenty utworów opisujące mój stan emocjonalny. Powiecie
„żałosne”? Mi to ogromnie pomagało, szczególnie w tych ciężkich chwilach.
Dochodziła
północ, siedziałam na łóżku nie mogąc zasnąć. Cały czas gryzła mnie niewiedza
na temat sztyletu i babki. Wzięłam do ręki notatnik. Czarnym cienkopisem
ozdobiłam marginesy. Potem specjalnym piórem, napisałam na środku gotyckimi
literami: „Chodź Krwawy Aniele, zerwij swoje łańcuchy, i spójrz co znalazłem w
ziemi. Blade, poobijane ciało, wygląda na to, że się miotała. Coś jest nie tak
z tym światem. Okrutny Krwawy Aniele, krew jest na twoich rękach. Dlaczego
przybyłeś na ten świat? Każdy obraca się w pył... Krew jest na twoich
rękach...”.
Zamknęłam
zeszyt. Beznamiętnie spojrzałam za okno. Światło księżyca odbijało się od
leżącego na ziemi śniegu, przez co było na tyle jasno, by ujrzeć uśpiony świat.
Zaczęłam nucić pod nosem: „ Kiedy liście już opadły, a niebo stało się szare, nadchodzi noc kończąc
dzień. Swą pożegnalną pieśń nuci słowik - lepiej schowaj się przed jej
lodowatym piekłem. Okrywa Ziemię swą zapierającą dech w piersiach peleryną.
Wstaje słońce i ją rozpuszcza, teraz świat otwiera swe oczy i widzi świt nowego
dnia”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz