niedziela, 11 września 2016

MOONDANCE - Rozdział III - część 5 & 6.



            Kiedy odzyskałam przytomność próbowałam otworzyć oczy, ale ledwo co uchyliłam powieki, a już światło słoneczne mnie oślepiło i zamknęłam je z powrotem. Całe ciało mnie bolało, miałam wrażenie, że płonę od środka. Słyszałam jakieś ciche szepty wokół siebie.
- Okno, zasłońcie je – wymamrotałam.
- Erica – zawołała Lisa. – Jak się czujesz kochanie?
            Skrzywiłam się. Najdelikatniejszy szmer wydawał mi się rykiem silnika odrzutowca.
- Ciszej – poprosiłam. – Jestem obolała, piecze mnie wszystko.
- Standardowa reakcja na jad – powiedział Alex.
- Co się stało? – zapytałam.
- Odprawialiśmy rytuał odesłania Teresy, pamiętasz? – spytała cichutko Hope.
- Tak – przyznałam. – Co dalej się działo?
- Teresa… otruła cię zaklęciem – odpowiedział mi delikatnie Xavier.
- Ale… wysłaliśmy tę wiedźmę do otchłani? – upewniłam się.
- Tak – Hope uśmiechnęła się przez łzy.
            Udało nam się. Byłam szczęśliwa, pozbyliśmy się Teresy. Nic ani nikt już nam nie zagrażało. Ostatnie cztery miesiące mojego życia porównywałam do piekła, teraz byłam wolna. Wolna od problemów, zamachów na moje życie i koszmarów. Mogłam teraz żyć w spokoju. Dlaczego więc wszyscy byli jacyś smutni i załamani?
- Czemu płaczecie? – zapytałam.
            Xavier westchnął. Lisa się rozpłakała, Thomas podszedł i ją przytulił. Hope obgryzała paznokcie, a Alex jak zwykle bez emocji podpierał ścianę.
- Odpowie mi ktoś? – powtórzyłam się.
- Kiedy Teresa cię otruła, była już na wpół przezroczysta. Niematerialna. Niestety udało jej się rzucić zaklęcie, a tobie na szczęście udało się dokończyć inkantację. Gdy ktoś zostaje zatruty magią, nie da się go uleczyć za pomocą mocy. Nawet Shadowsong nie był w stanie tego zrobić, tym bardziej lekarze w szpitalu. Baliśmy się, że… Umrzesz. Wtedy Alex wpadł na pewien pomysł. Nie byłaś w stanie wyrazić zgody lub sprzeciwu więc zrobiliśmy to za ciebie. Zrozumiemy jeśli nas za to znienawidzisz – odpowiedział Xavier.
- Co to za pomysł? – szepnęłam.
- Erica, zamieniłem cię w wampira – odrzekł beznamiętnie Alex.
            Czas stanął w miejscu. Wszyscy obecni w pokoju coś mówili do mnie, ale nic z tego nie docierało do mojej świadomości. Ktoś głośno zapłakał.
            Ja wampirem? Ledwo co pogodziłam się z faktem, że jestem czarownicą, a tu już zostałam krwiopijcą.
            Zdałam sobie sprawę, że kolejny raz sprawdziły się słowa przepowiedni. “Dziecię Słońca pomiotem księżyca”. Czarownice są istotami dnia, wampiry nocy. I oczywiście kolejny raz zdrajca mnie uratował. “Jedno słowo gorzkimi łzami”. Moi przyjaciele zgodzili się na moją przemianę, wiem, że chcieli mnie ratować. Teraz wszyscy płakali, szczególnie Lisa.
- Alex – zabrałam w końcu głos. – Dziękuję za uratowanie mi życia.
- Nie ma za co – odparł jakby to była drobnostka. – Muszę was teraz przeprosić. Idę na spotkanie z Radą Miasta.
- Jak to? – zdziwiłam się, zresztą nie tylko ja.
- Przemieniłem nielegalnie osobę w wampira. Wiecie jaka jest za to kara – powiedział do zebranych chłopak.
- Jaka kara? – zawołałam.
- Kara śmierci – szepnął przerażony Xavier.
- Nie! Nie zgadzam się! On uratował mi życie, nie może teraz zostać zabity za to! – krzyczałam.
- Takie jest prawo w Moonlight Falls, surowe – powiedziała cicho Hope.
            Zerwałam się z łóżka na równe nogi. Trochę zakręciło mi się w głowie, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Miałam na sobie czarny dres. Założyłam szybko pasującą bluzę.
- Idę z tobą. Nie pozwolę im cię zabić – zwróciłam się do Alexa.
            Westchnął.
- Miło z twojej strony, ale to nic nie da.
- Dlaczego mnie przemieniłeś wiedząc co ci za to grozi?
- Miałem pozwolić ci umrzeć?
- Sam teraz stracisz za to życie.
            Wzruszył ramionami tylko.
- Trudno. I tak żyję dość długo. Nic mnie przez ten wiek dobrego nie spotkało.
- Idę z tobą – powtórzyłam.
- Nie dasz rady. Po pierwsze – Słońce. Po drugie – nie piłaś krwi, a musisz się pożywić jeśli nie chcesz się rzucić na kogoś.
            Kurde. Miał rację.
- Adiós – powiedział na pożegnanie i wyszedł.
            Nikt nie ruszył się za nim.
~~
            Gmach Rady Miasta robił wspaniałe wrażenie z zewnątrz, lecz wewnątrz przypominał więzienie. Bryła budowli utrzymana była zgodnie z zasadami stylu klasycystycznego wraz z pięknymi kolumnami. Jednak gdy tylko przekroczyło się pięknie zdobione wrota, oczom ukazywały się smutne, szare ściany bez obrazów. Podłoga wyłożona była czerwoną wykładziną. Korytarze i pomieszczenia były oświetlane przez jarzeniówki. Czasami mijali nas mężczyźni w garniturach lub kobiety w garsonkach. Przykry widok, już w szpitalu było ładniej.
            Rodzice i przyjaciele byli przeciwni, żebym tu przyszła, ale uparłam się, że będę bronić Alexa. Jak się okazało wampir przygotował dla mnie krew z banku krwi. Chłodziła się w mojej lodówce. Ciekawe czy Lisa ją potem wyrzuci.
            Nie miałam jakiś zahamowań, by ją wypić. Przecież i tak teraz muszę to robić, żeby żyć, więc upieranie się, że nie będę piła krwi, bo to nieludzkie i tak dalej, jak robią bohaterki książek o wampirach było zwyczajnie bezsensowne.
            Lisa pożyczyła mi swój wielki kapelusz, który był nieodłącznym elementem wyjazdów nad morze, założyłam okulary przeciwsłoneczne, posmarowałam skórę grubą warstwą filtru i wyszłam. Dzień był i tak dość pochmurny, ale nowonarodzone wampiry są przez pierwsze dni niezwykle wrażliwe na światło, nawet sztuczne.
            Jeśli myślicie, że krwiopijcy nie mogą chodzić w słońcu, a wilkołaki przemieniają się tylko podczas pełni to jesteście w ogromnym błędzie. To legendy. Mity. Wampira można spotkać nawet na plaży w Miami.
            W ten oto sposób znalazłam się w wielkim holu Rady Miasta. Pod ścianami były poustawiane krzesełka, a na środku znajdowała się recepcja. Bez wahania podeszłam do drobnej dziewczyny siedzącej za ladą.
- Witam, w czym mogę pomóc? – zaszczebiotała.
- Dzisiaj ma się odbyć proces przeciwko Alexowi Wright. Chcę zeznawać w tej sprawie – odpowiedziałam.
- Hmm, z tym może być ciężko. W sprawach takich jak ta nie ma świadków, ani nawet obrońcy oskarżonego. Oczywiście mogę zapytać czy może pani zeznawać, ale nie gwarantuję, że Rada się zgodzi. Pani nazwisko poproszę.
- Erica Williams.
            Oczy dziewczyny zaświeciły się. Ręką wskazała mi krzesła pod ścianą. Razem z Xavierem i Hope usiedliśmy we wskazanym miejscu. Moi przyjaciele przyszli tu ze mną pod pretekstem ochrony mnie, przecież nowonarodzony wampir jest taki słaby. Po chwili recepcjonistka przywołała mnie gestem.
- Rada zgodziła się.  Pokój 213, drugie piętro, na lewo od windy – uśmiechnęła się, ale tym razem był to wymuszony uśmiech.
- Dziękuję – odpowiedziałam i ruszyliśmy do wind.
            Bez problemu trafiłam do odpowiedniego pokoju. Zapukałam. Drzwi otworzył wysoki mężczyzna, w czarnych spodniach w kant i błękitnej koszuli. Ochroniarz.
- Słucham? – zapytał głębokim basem.
- Nazywam się Erica Williams. Mam zeznawać w tej sprawie.
- Zapraszam Panią do środka. Państwo muszą zostać na korytarzu – zwrócił się do Xaviera i Hope.
            Chłopak ewidentnie nie był zadowlony z tego pomysłu, ale dziewczyna złapała go za rękę, a głową dała znak, żeby się uspokoił i usiadł. Ochroniarz zamknął drzwi.
            Sala nie była duża. Było tu kilka ławek, po lewej było miejsce dla prokuratora, po prawej dla oskarżonego i jego obrońcy. Na samym środku sali znajdował się stół sędziowski, a tuż przed nim barierka do przesłuchań świadków. Sędzią w tej sprawie miała byś Carmen Wright, jej syn Alex siedział sam po prawej stronie sali, a cała reszta Rady była po lewej. Kiedy weszłam oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę.
- Erica Williams pragnie zeznawać w tej sprawie – poinformowała wszystkich Carmen. – Usiądź proszę w pierwszej ławce i czekaj aż poproszę cię o głos – zwróciła się do mnie.
            Zrobiłam to co mi kazała wampirzyca. Na samym początku rozprawy Carmen w skrócie przedstawiła sytuację i powód zebrania. Mówiła też o zarzutach wobec Alexa. Potem głos zabrali członkowie Rady. Następny w kolejce był Alex, ale on nie powiedział nic na swoją obronę. W końcu Carmen poprosiła mnie do barierki.
- Co masz nam do powiedzenia w tej sprawie? – zapytała wampirzyca.
- Cztery miesiące temu odkryłam, że jestem czarownicą. W tym samym czasie powróciła Teresa, siostra Hekate, samozwańcza królowa czarownic – mówiłam. – Próbowała mnie zabić za wszelką cenę, mimo, że jestem jej potomkinią. Podczas wielkiej wojny, Hekate tuż przed śmiercią przekazała swoją moc nienarodzonemu dziecku, by kiedyś pokonało jej siostrę. Jak się okazało chodziło o mnie. Przez cztery miesiące Teresa próbowała mnie zabić, mówiła, że tylko ja stoję jej na drodze do władania światem.
- Czemu nikt nas o tym nie poinformował? – przerwał mi ktoś z Rady.
- A co by to dało? – zapytałam. – Jakiś czas temu spotkałam w szkole Alexa. Zaczęliśmy rozmawiać, powiedział mi o rytuale odesłania. Postanowiliśmy go odprawić. I udało nam się, Teresa powróciła do otchłani.
- Jaka jest pewność, że znowu nie powróci? – usłyszałam.
-Żeby przywołać Teresę trzeba użyć sztyletu patronów runów, który jest w moim posiadaniu. Zobowiązałam się do bycia jego strażniczką.
- Czyli ktoś musiał go użyć – zauważyła Carmen.
- To byłam ja. Zrobiłam to nieświadomie. Nie wiedziałam wtedy nawet co to za sztylet, nie wiedziałam też, że jestem czarownicą. Dostałam go od zmarłej babci. Dlatego postanowiłam sama pokonać Teresę – kontynuowałam. – Kiedy ta wiedźma była już prawie po tamtej stronie, udało jej się rzucić zaklęcie, zatruła mnie magią. Nie było dla mnie żadnej nadziei. Wtedy Alex mnie przemienił. Dzięki niemu przeżyłam. Dzięki niemu żyjemy wszyscy – zakończyłam.
            Na sali zapanowała cisza. Członkowie Rady szeptali między sobą. Carmen zwróciła się do syna.
- Czy to wszystko prawda?
- Tak – odpowiedział Alex.
- Ogłaszam przerwę, oskarżony i świadek mogą wyjść – powiedziała wampirzyca.
            Na korytarzu Alex złapał mnie za rękę.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Ratuję cię – odpowiedziałam.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Uratowałeś mi życie, teraz ja chcę ocalić twoje.
            Wampira zatkało. Resztę przerwy spędziliśmy w ciszy. Xaviera i Hope nie było nigdzie. Zastanawiałam się co się z nimi stało. W końcu ochroniarz zaprosił nas ponownie na salę. Zajęliśmy swoje miejsca.
- Po naradzie z Radą doszliśmy do następujących wniosków – zaczęła Carmen. – Gdyby cię tu nie było Erico, ta rozprawa trwałaby chwilę, Alex zostałby od razu skazany na śmierć. Jednakże twoje zeznania wiele nam dały. Wytłumaczyły nam dlaczego oskarżony cię przemienił. Rozumiem też, że nie jesteś na niego zła ani nie żądasz odszkodowania.
- Nie – przyznałam.
- Dobrze. W tej sytuacji Alex Wright zostaje uniewinniony. Sprawę uznaję za zamkniętą – zakończyła Carmen i udała się do wyjścia. Tuż za nią ruszyła cała Rada.
            Podeszłam do Alexa.
- Widzisz? Udało się.
- Tak, czyli można uznać, że jesteśmy kwita – uśmiechnął się chłopak. Widać było, że czuje ulgę.
- Dokładnie – odwzajemniłam uśmiech.
            Przed budynkiem czekali na nas Xavier i Hope.
- Wybacz, że poszliśmy, ale ten tu nie mógł wysiedzieć – Hope wskazała na wilkołaka.
- Udało się – przytuliłam przyjaciółkę.
- Gratuluję, może powinnaś zostać adwokatem – powiedział Xavier.
- Nie, dzięki. Drugi raz nie chcę przez to przechodzić.
- Może pójdziemy to jakoś uczcić? A mamy sporo powodów do świętowania – zauważyła Hope.
- Jasne, może pójdziemy do klubu? – zaproponowałam.
            Wszyscy jednogłośnie się zgodzili.
            Nad miastem wstawał nowy dzień, a przyszłość zapowiadała się obiecująco. 

MOONDANCE - Rozdział III - część 3 & 4.



            Stałam na środku polany w lesie. Próbowałam przyciągnąć uwagę Teresy, żeby się pojawiła. Czekałam już na nią dwie godziny, wiedziałam, że słyszy moje wołania, ale widać nie spieszyło jej się. Pewnie chciała pokazać, że nie będzie przybywać na każde wezwanie takiego robaka jak ja. Spoko, ja byłam cierpliwa.
            Nagle powietrze przede mną zaczęło falować. Ujrzałam niewyraźną postać, która po chwili stała się w pełni materialną Teresą. Wiedźma obrzuciła mnie władczym wzrokiem.
- Czego chcesz mała złodziejko? – zapytała.
- Ciebie też miło widzieć – odpowiedziałam.
- Przekabaciłaś na swoją stronę mojego sługę.
- To nie był twój sługa, lecz wolne stworzenie, któremu zabiłaś całą rodzinę odbierając sens życia.
            Wiedźma prychnęła.
- Dobra, mów po co mnie tu ściągnęłaś.
- Jesteśmy tu, by wszystko zakończyć. Dolor – krzyknęłam, a Teresa zgięła się w pół z bólu.
            Zza drzew wypadli moi przyjaciele oraz Shadowsong i Hellscream. Hope już siedziała na grzbiecie smoka, ja podbiegłam do Króla Puszczy i również go dosiadłam. Xavier i Alex czaili się za plecami wiedźmy.
- Lux – zawołała Hope, a światło z jej dłoni oślepiło Teresę.
            Musieliśmy ją cofnąć aż pod drzewo, by móc ją do niego przywiązać. Niby łatwe, ale nie w przypadku tak silnej czarownicy.
            Teresa krzyknęła jakieś zaklęcie i tuż przed nami pojawiła się ogromna kobra. Otworzyłam usta z przerażenia. Wąż był ogromny, nie potrafiłam stwierdzić ile metrów miało jego cielsko, widziałam jednak jego zęby jadowe ociekające jadem.
            Zeskoczyłam na ziemię, to samo zrobiła Hope. Potwór spojrzał na mnie. Odskoczyłam w bok, a jego pysk uderzył w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stałam. Serce biło mi jak szalone. Wąż zaczął pełznąć w moją stronę, ja zaczęłam się niezdarnie cofać do tyłu. Nagle w kołnierz kobry uderzyła kula ognia. Stwór odwrócił się do tyłu gdzie była Hope.
- Hope! Uderzaj w niego ciągłym strumieniem ognia! – krzyknęłam do przyjaciółki.
            Ona kiwnęła głową na znak zrozumienia. Ja wstałam, miałam pewien plan jak pokonać węża.
- Glaciem – zawołałam, a z mojej ręki zaczał uderzać w ogon potwora strumień lodu.
            Hope nie przestawała palić głowy potwora, ja zamrażałam go od ogona w górę. Miałam wrażenie, że to trwa całą wieczność. Nie wiedziałam co się dzieje z chłopakami, ani co robi Teresa. Skupiłam się na zaklęciu.
            W końcu mój lód spotkał się z ogniem Hope, a wąż wydał z siebie ryk nie z tej ziemi. Chciałam go wykończyć szokiem termicznym, choć nie miałam pojęcia czy to coś da. Głowa gada zaczęła zmieniać kolor. Najpierw z zielonego na czerwony, potem na fiolet. Jego ciałem rzucały spazmy. W końcu oczy gada uciekły w tył czaszki, a jego martwe ciało runęło na ziemię.
            Nie miałam czasu, by cieszyć się z tego małego zwycięstwa. Szybko poszukałam wzrokiem wiedźmy i chłopaków. Obydwaj czaili się po bokach Teresy. Uderzyłam w nią ponownie zaklęciem bólu, ale po walce z kobrą nie miałam już tyle energii i mój czar był na tyle słaby, że Teresa mimo rozrywającego jej ciało bólu, zdołała zaklęciem odrzucić Xaviera i Alexa. Wilkołak uderzył plecami w pień drzewa, upadł na ziemię, ale nie podniósł się. Moje serce ścisnął strach. Wampir poleciał głeboko w las.
            Wezbrała we mnie wściekłość. Pragnęłam, by wiedźma cierpiała. Poczułam uderzenie zimna, to Shadowsong przelewał we mnie swoją magię.
- Electrocution – krzyknęłam i z mojej dłoni wystrzeliły pioruny, które uderzyły w Teresę.
            Czarownica miotała się z bólu, błagała, żebym przestała, lecz nie zamierzałam spełniać jej próśb. Hope odrzuciła ją falą energii, kobieta walnęła w drzewo i bezwładnie upadła na ziemię. Kątem oka zobaczyłam, że Xavier podnosi się. Z krzaków po drugiej stronie, powoli niczym łowca, wychodził Alex. Teresa podsniosła się, lecz w tej samej chwili kiedy stanęła na własnych nogach, Alex wykonując niezauważalny ruch, rzuciła się w jej stronę i przyparł ją do pnia. Xavier zakrył jej usta i nos białą gazą. Po chwili głowa wiedźmy opadła.
- Co to? Chloroform? – zapytałam.
- Nie. Moja herbatka na sen, lecz kilkakrotnie silniejsza – zaćwierkała dumna z siebie Hope.
- Dobra robota – pochwaliłam przyjaciółkę.
            Zaczęłam mamrotać pod nosem zaklęcia, a z ziemi wystrzeliły żelazne łańcuchy, które zaczęły owijać się wokół Teresy i drzewa. Nie mogła tych łańcuchów zerwać. Kiedy upewniłam się, że wiedźma nam nie ucieknie zwróciłam się do przyjaciół.
- Teraz musimy przygotować eliksir.
~~
            Nie sądziłam, że tak łatwo pójdzie schwytanie Teresy. Było aż za prosto. Patrzyłam beznamiętnym wzrokiem jak Hope dodaje do misy znajdującej się nad ogniskiem kolejne składniki. Eliksir wewnątrz bulgotał, a ja nie znałam ziół, które dziewczyna dorzucała do niego. Postanowiłam przyłożyć się w przyszłości do nauki zielarstwa.
-Ok, teraz pozostał nam ostatni składnik. Nasza własna krew – skrzywiła się Hope.
            Xavier wyciągnął z plecaka nóż kuchenny.
- Kto pierwszy? – zapytał.
- Ja mogę – odpowiedział Alex i wzięł nóż.
            Naciął sobie dłoń, z której dość obfitym strumieniem popłynęła ciemnoczerwona krew. Zacisnął pięść nad misą z wywarem. Xavier przejął ostrze i zrobił to samo co wampir. Hope spojrzała na mnie.
- Ja to zrobię – szepnęłam do niej. Posłała mi dziękujące spojrzenie.
            Wzięłam nóż. Przez chwilę wahałam się, ale w końcu nacięłam swoją dłoń. Bordowa ciecz z rany zaczęła kapać do eliksiru, który w zetknięciu z pierwszą kroplą mojej krwi zaczął skwierczeć i się zapalił. Po chwili owinęłam dłoń w gazę.
- Gotowy – rzekła Hope.
- Zaczynam – powiedziałam biorąc misę do rąk. O dziwo, nie parzyła.
            Idąc w stronę nieprzytomnej Teresy znowu poczułam zimno związane z magią, którą przelewali we mnie Shadowsong i Hellscream. Mamrotałam pod nosem inkantacje wylewając powoli eliksir na głowę wiedźmy. Nagle ta odzyskała przytomność, kiedy zdała sobie sprawę co robię, zaczęła krzyczeć i miotać się. Nie przerywałam, już prawie koniec, jeszcze tylko chwila…
            Poczułam niewyobrażalny ból. Miałam wrażenie, że moje żyły stanęły w płomieniach. Słyszałam krzyki, ale były stłumione, jakby moje uszy były przykryte poduszkami. Misa wypadła mi z rąk wylewając resztę zawartości na głowę wiedźmy. Upadłam na ziemię. Widziałam jak wokół drzewa, do którego była przywiązana Teresa pojawiły się błękitne płomienie. Wiedźma wrzasnęła. Poczułam jak ktoś obraca mnie na plecy. Wzrok mi się rozmazywał, głosy dochodziły do mnie z daleka.
- Ratuj ją – wołał Xavier.
- Nie mogę, tego nie da się uzdrowić magią – rzekł smutno Shadowsong.
- Pogotowie – powiedziała Hope.
- Też nic to nie da – usłyszałam Hellscream’a.
- Co robić? – krzyczała Hope przez łzy.
            Poczułam jak Xavier bierze mnie w ramiona.
- Erica, błagam cię, nie umieraj. Erica kocham cię – płakał chłopak.
            Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie miałam sił wydać z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
- Odsuń się – usłyszałam Alexa. Xavier spojrzał na niego wściekle.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytał.
- Zobaczysz, coś co może ją uratować – odpowiedział przez zęby wampir.
- Xavier pozwól mu – załkała Hope.
            Wilkołak powoli i niechętnie odsunał się ode mnie. Alex nachylił się. Zobaczyłam jak jego kły wysuwają się. Błyszczały, ociekały płynnym srebrem. Nie, to był jad.
            Wampir ugryzł mnie w szyję. Nie bolało. Właściwie nie czułam już nic. Nie mogłam poruszyć ani ręką ani nogą. Miałam wrażenie, że chłopak pije moją krew przez wieki. Potem rozszarpał kłami własny nadgarstek i przystawił mi go do ust. Ciepła krew popłynęła przez moje gardło. Była nawet słodka.
            Świat mi zawirował. Kręciło mi się w głowie potwornie. Chciałam wymiotować, a potem po prostu ujrzałam ciemność i film mi się urwał. 

wtorek, 6 września 2016

MOONDANCE - Rozdział III - część 1 & 2.



            Dzień płynął leniwie. Siedziałam z Xavierem na werandzie mojego domu. Na dworze robiło się coraz cieplej, ale i tak popijaliśmy gorącą kawę z kardamonem. Chłopak obejmował mnie ramieniem, nic nie mówiąc. Podziwialiśmy zachód Słońca w ciszy.
            Od spotkania z Alexem minęło sporo czasu. Xavier i Hope nie byli zadowoleni z pomysłu rytuału odesłania, ale uparłam się, że go odprawimy. Mi też nie pasowała współpraca z Alexem, lecz był jedynym wampirem, który mógł nam pomóc. Żadnego innego nie znałam, zresztą nie chciałam mieszać w moje problemy “rodzinne” kolejnej osoby trzeciej.
            Znowu całymi dniami czytałam z Hope stare księgi i rękopisy szukając opisu rytuału. Teoretycznie powinniśmy go szybko znaleźć, był dość znanym sposobem odsyłania demonów, ale teraz kiedy go potrzebowaliśmy na już, to nigdzie nie mogłyśmy go znaleźć. Co za ironia losu.
            Przez ostatnie trzy tygodnie nie śniła mi się Teresa. Byłam z tego faktu bardzo zadowolona. Shadowsong i Hellscream twierdzili, że coś knuje. Też tak podejrzewałam. Król Puszczy i Smok poparli mnie w sprawie rytuału. Uważali, że skoro nie jestem w stanie zabić Teresy to jest to najlepszy sposób na jej pokonanie. Potem moja rodzina miała zostać strażnikami sztyletu, by nikt nigdy nie przywołał tej wiedźmy z powrotem. Zresztą Shadowsong powiedział, że taka niewinna istota jak ja nie powinna w tak młodym wieku splamić swych rąk krwią. W tym znowu ja go popierałam. Nie byłabym w stanie zabić człowieka.
            Teraz powoli rozumiałam słowa przepowiedni, którą znalazła dla mnie pani Penelopa.

Stara krew nową krwią,
Jedno słowo gorzkimi łzami,
Dziecię Słońca pomiotem księżyca,
Zdrajca ocaleniem.

                “Stara krew nową krwią”, Hekate oddała mi całą swą moc, w dodatku byłam jej potomkinią. “Zdrajca ocaleniem”, Alex mnie zdradził, uwiódł i wykorzystał, a teraz jego pomysł mógł nas wszystkich uratować. Nie wiedziałam jedynie co oznaczają dwa, środkowe wersy. Zagadki nigdy nie były moją mocną stroną.
            Jedyny problem stanowił sposób schwytania Teresy. Nie mieliśmy pojęcia jakiej przynęty użyć, ani jak ją pochwycić. To było dla nas nie lada wyzwanie.
            Wróciłam myślami na ziemię. Dalej znajdowałam się w ramionach Xaviera. Dałam mu buziaka w policzek. Uśmiechnął się, odstawił kubek, chwycił mnie za podbródek i nasze usta złączyły się w cudownym pocałunku. Dłonią pieściłam jego szyję i kark. Przy nim wszystkie problemy znikały, czułam się bezpieczna. Nie potrafiłam opisać słowami jak bardzo go kocham, anie też nie umiałam tego okazać czynami.
            Słońce schowało się za linią horyzontu. Zaczynało się ściemniać. Dziś była pełnia. Xavier pocałował mnie czule na pożegnanie i pobiegł w ciemność, by w wilczej postaci wyładować zebraną przez miesiąc energię. Niby chłopak mógł się zmieniać w wilkołaka nie tylko podczas pełni, ale wiele to go kosztowało, a nie ma nic lepszego dla zmiennokształtnego niż bieganie w zwierzęcej postaci w tym magicznym czasie. Każde stworzenie nocy odczuwało niezwykłą siłę księżyca. Podobno podczas pełni tak bardzo emanowałam magią, że tworzyła ona wokół mnie lekką, srebrną poświatę.
            Wróciłam do domu, wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Jutro miało się odbyć kolejne spotkanie w sprawie rytuału. Wolałam mieć na to sporo sił.
~~
- Nie ma mowy – krzyknął Xavier uderzając pięscią w moje biurko.
- Auu, skarbie nie niszcz mi mebli – powiedziałam beznamiętnie.
- Przepraszam – rzucił w moją stronę. Zwrócił się ponownie do Alexa wskazując go palce. – Erica nie będzie przynętą.
            Alex stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. Patrzył wściekle na mojego chłopaka. Bałam się, że zaraz rzucą się sobie do gardeł.
-Zrozum w końcu, że Erica jest jedyną osobą, do której przyjdzie Teresa. Myślisz, że co? Staniesz na środku polany, zawołasz ją po imieniu i od razu przybiegnie na twoją prośbę? – wycedził przez zęby wampir w odpowiedzi.
- Nie, ale musi istanieć inny sposób by jej tak nie narażać – warknął Xavier.
- Ale go nie ma – odpowiedział tamten.
            Ja i Hope jedynie patrzyłyśmy na kłócących się bez sensu chłopaków w milczeniu. Zachowywali się jak dzieci. Postanowiłam to przerwać.
- Spokój! – krzyknęłam. – Alex ma rację, tylko ja jestem w stanie zwabić Teresę. Koniec, kropka. Postanowione.
- Nie zgadzam się – zaoponował Xavier.
- Nie masz wyboru – odparłam.
- Dlaczego chcesz się tak narażać? – zapytał.
- Bo chcę, by ten cały koszmar się skończył – łzy popłynęły po moich policzkach ciepłym strumieniem.
            Xavier podszedł i mnie mocno przytulił. Ukryłam twarz w zagłebieniu na jego szyi. Gładził mnie po włosach. Działało to bardzo kojąco. W końcu opanowałam płacz i odwróciłam się do pozostałych. Patrzyli na mnie, Hope ze współczuciem w oczach, Alex bez emocji, lecz z mocno zaciśniętą szczęką. Czyżby zżerała go zazdrość? Poczułam dziką satysfakcję w duchu.
            Jeszcze parę godzin doskonaliliśmy nasz plan odesłania Teresy. Wieczorem kiedy goście już poszli, wyszłam do małego ogródka pełnego kwiatów, który Lisa bardzo sumiennie pielęgnowała. Czekali już tam na mnie Shadowsong i Hellscream.
- Wszystko wiecie? – zapytałam choć znałam odpowiedź.
- Tak – odpowiedzieli wspólnie.
- Uważacie, że to dobry pomysł? – usiadłam na małej ławeczce.
- Wampir ma rację, innej opcji nie ma – rzekł smutno Hellscream.
- To prawda – przytaknął mu Shadowsong.
            Spojrzałam na stwory. Obydwaj wydawali się być smutni.
- Co się dzieje? – zapytałam zmartwiona.
- To jest niezwykle niebezpieczne zadanie, co jeśli coś ci się stanie? – zapytał Hellscream.
            Wstałam i  objęłam obydwu tyle ile mogłam.
- Nie bójcie się. Wszystko jest zaplanowane, będzie dobrze – powiedziałam choć sama pewności do własnych słów nie miałam.
- Mam nadzieję – rzekł Shadowsong.