niedziela, 11 września 2016

MOONDANCE - Rozdział III - część 5 & 6.



            Kiedy odzyskałam przytomność próbowałam otworzyć oczy, ale ledwo co uchyliłam powieki, a już światło słoneczne mnie oślepiło i zamknęłam je z powrotem. Całe ciało mnie bolało, miałam wrażenie, że płonę od środka. Słyszałam jakieś ciche szepty wokół siebie.
- Okno, zasłońcie je – wymamrotałam.
- Erica – zawołała Lisa. – Jak się czujesz kochanie?
            Skrzywiłam się. Najdelikatniejszy szmer wydawał mi się rykiem silnika odrzutowca.
- Ciszej – poprosiłam. – Jestem obolała, piecze mnie wszystko.
- Standardowa reakcja na jad – powiedział Alex.
- Co się stało? – zapytałam.
- Odprawialiśmy rytuał odesłania Teresy, pamiętasz? – spytała cichutko Hope.
- Tak – przyznałam. – Co dalej się działo?
- Teresa… otruła cię zaklęciem – odpowiedział mi delikatnie Xavier.
- Ale… wysłaliśmy tę wiedźmę do otchłani? – upewniłam się.
- Tak – Hope uśmiechnęła się przez łzy.
            Udało nam się. Byłam szczęśliwa, pozbyliśmy się Teresy. Nic ani nikt już nam nie zagrażało. Ostatnie cztery miesiące mojego życia porównywałam do piekła, teraz byłam wolna. Wolna od problemów, zamachów na moje życie i koszmarów. Mogłam teraz żyć w spokoju. Dlaczego więc wszyscy byli jacyś smutni i załamani?
- Czemu płaczecie? – zapytałam.
            Xavier westchnął. Lisa się rozpłakała, Thomas podszedł i ją przytulił. Hope obgryzała paznokcie, a Alex jak zwykle bez emocji podpierał ścianę.
- Odpowie mi ktoś? – powtórzyłam się.
- Kiedy Teresa cię otruła, była już na wpół przezroczysta. Niematerialna. Niestety udało jej się rzucić zaklęcie, a tobie na szczęście udało się dokończyć inkantację. Gdy ktoś zostaje zatruty magią, nie da się go uleczyć za pomocą mocy. Nawet Shadowsong nie był w stanie tego zrobić, tym bardziej lekarze w szpitalu. Baliśmy się, że… Umrzesz. Wtedy Alex wpadł na pewien pomysł. Nie byłaś w stanie wyrazić zgody lub sprzeciwu więc zrobiliśmy to za ciebie. Zrozumiemy jeśli nas za to znienawidzisz – odpowiedział Xavier.
- Co to za pomysł? – szepnęłam.
- Erica, zamieniłem cię w wampira – odrzekł beznamiętnie Alex.
            Czas stanął w miejscu. Wszyscy obecni w pokoju coś mówili do mnie, ale nic z tego nie docierało do mojej świadomości. Ktoś głośno zapłakał.
            Ja wampirem? Ledwo co pogodziłam się z faktem, że jestem czarownicą, a tu już zostałam krwiopijcą.
            Zdałam sobie sprawę, że kolejny raz sprawdziły się słowa przepowiedni. “Dziecię Słońca pomiotem księżyca”. Czarownice są istotami dnia, wampiry nocy. I oczywiście kolejny raz zdrajca mnie uratował. “Jedno słowo gorzkimi łzami”. Moi przyjaciele zgodzili się na moją przemianę, wiem, że chcieli mnie ratować. Teraz wszyscy płakali, szczególnie Lisa.
- Alex – zabrałam w końcu głos. – Dziękuję za uratowanie mi życia.
- Nie ma za co – odparł jakby to była drobnostka. – Muszę was teraz przeprosić. Idę na spotkanie z Radą Miasta.
- Jak to? – zdziwiłam się, zresztą nie tylko ja.
- Przemieniłem nielegalnie osobę w wampira. Wiecie jaka jest za to kara – powiedział do zebranych chłopak.
- Jaka kara? – zawołałam.
- Kara śmierci – szepnął przerażony Xavier.
- Nie! Nie zgadzam się! On uratował mi życie, nie może teraz zostać zabity za to! – krzyczałam.
- Takie jest prawo w Moonlight Falls, surowe – powiedziała cicho Hope.
            Zerwałam się z łóżka na równe nogi. Trochę zakręciło mi się w głowie, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Miałam na sobie czarny dres. Założyłam szybko pasującą bluzę.
- Idę z tobą. Nie pozwolę im cię zabić – zwróciłam się do Alexa.
            Westchnął.
- Miło z twojej strony, ale to nic nie da.
- Dlaczego mnie przemieniłeś wiedząc co ci za to grozi?
- Miałem pozwolić ci umrzeć?
- Sam teraz stracisz za to życie.
            Wzruszył ramionami tylko.
- Trudno. I tak żyję dość długo. Nic mnie przez ten wiek dobrego nie spotkało.
- Idę z tobą – powtórzyłam.
- Nie dasz rady. Po pierwsze – Słońce. Po drugie – nie piłaś krwi, a musisz się pożywić jeśli nie chcesz się rzucić na kogoś.
            Kurde. Miał rację.
- Adiós – powiedział na pożegnanie i wyszedł.
            Nikt nie ruszył się za nim.
~~
            Gmach Rady Miasta robił wspaniałe wrażenie z zewnątrz, lecz wewnątrz przypominał więzienie. Bryła budowli utrzymana była zgodnie z zasadami stylu klasycystycznego wraz z pięknymi kolumnami. Jednak gdy tylko przekroczyło się pięknie zdobione wrota, oczom ukazywały się smutne, szare ściany bez obrazów. Podłoga wyłożona była czerwoną wykładziną. Korytarze i pomieszczenia były oświetlane przez jarzeniówki. Czasami mijali nas mężczyźni w garniturach lub kobiety w garsonkach. Przykry widok, już w szpitalu było ładniej.
            Rodzice i przyjaciele byli przeciwni, żebym tu przyszła, ale uparłam się, że będę bronić Alexa. Jak się okazało wampir przygotował dla mnie krew z banku krwi. Chłodziła się w mojej lodówce. Ciekawe czy Lisa ją potem wyrzuci.
            Nie miałam jakiś zahamowań, by ją wypić. Przecież i tak teraz muszę to robić, żeby żyć, więc upieranie się, że nie będę piła krwi, bo to nieludzkie i tak dalej, jak robią bohaterki książek o wampirach było zwyczajnie bezsensowne.
            Lisa pożyczyła mi swój wielki kapelusz, który był nieodłącznym elementem wyjazdów nad morze, założyłam okulary przeciwsłoneczne, posmarowałam skórę grubą warstwą filtru i wyszłam. Dzień był i tak dość pochmurny, ale nowonarodzone wampiry są przez pierwsze dni niezwykle wrażliwe na światło, nawet sztuczne.
            Jeśli myślicie, że krwiopijcy nie mogą chodzić w słońcu, a wilkołaki przemieniają się tylko podczas pełni to jesteście w ogromnym błędzie. To legendy. Mity. Wampira można spotkać nawet na plaży w Miami.
            W ten oto sposób znalazłam się w wielkim holu Rady Miasta. Pod ścianami były poustawiane krzesełka, a na środku znajdowała się recepcja. Bez wahania podeszłam do drobnej dziewczyny siedzącej za ladą.
- Witam, w czym mogę pomóc? – zaszczebiotała.
- Dzisiaj ma się odbyć proces przeciwko Alexowi Wright. Chcę zeznawać w tej sprawie – odpowiedziałam.
- Hmm, z tym może być ciężko. W sprawach takich jak ta nie ma świadków, ani nawet obrońcy oskarżonego. Oczywiście mogę zapytać czy może pani zeznawać, ale nie gwarantuję, że Rada się zgodzi. Pani nazwisko poproszę.
- Erica Williams.
            Oczy dziewczyny zaświeciły się. Ręką wskazała mi krzesła pod ścianą. Razem z Xavierem i Hope usiedliśmy we wskazanym miejscu. Moi przyjaciele przyszli tu ze mną pod pretekstem ochrony mnie, przecież nowonarodzony wampir jest taki słaby. Po chwili recepcjonistka przywołała mnie gestem.
- Rada zgodziła się.  Pokój 213, drugie piętro, na lewo od windy – uśmiechnęła się, ale tym razem był to wymuszony uśmiech.
- Dziękuję – odpowiedziałam i ruszyliśmy do wind.
            Bez problemu trafiłam do odpowiedniego pokoju. Zapukałam. Drzwi otworzył wysoki mężczyzna, w czarnych spodniach w kant i błękitnej koszuli. Ochroniarz.
- Słucham? – zapytał głębokim basem.
- Nazywam się Erica Williams. Mam zeznawać w tej sprawie.
- Zapraszam Panią do środka. Państwo muszą zostać na korytarzu – zwrócił się do Xaviera i Hope.
            Chłopak ewidentnie nie był zadowlony z tego pomysłu, ale dziewczyna złapała go za rękę, a głową dała znak, żeby się uspokoił i usiadł. Ochroniarz zamknął drzwi.
            Sala nie była duża. Było tu kilka ławek, po lewej było miejsce dla prokuratora, po prawej dla oskarżonego i jego obrońcy. Na samym środku sali znajdował się stół sędziowski, a tuż przed nim barierka do przesłuchań świadków. Sędzią w tej sprawie miała byś Carmen Wright, jej syn Alex siedział sam po prawej stronie sali, a cała reszta Rady była po lewej. Kiedy weszłam oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę.
- Erica Williams pragnie zeznawać w tej sprawie – poinformowała wszystkich Carmen. – Usiądź proszę w pierwszej ławce i czekaj aż poproszę cię o głos – zwróciła się do mnie.
            Zrobiłam to co mi kazała wampirzyca. Na samym początku rozprawy Carmen w skrócie przedstawiła sytuację i powód zebrania. Mówiła też o zarzutach wobec Alexa. Potem głos zabrali członkowie Rady. Następny w kolejce był Alex, ale on nie powiedział nic na swoją obronę. W końcu Carmen poprosiła mnie do barierki.
- Co masz nam do powiedzenia w tej sprawie? – zapytała wampirzyca.
- Cztery miesiące temu odkryłam, że jestem czarownicą. W tym samym czasie powróciła Teresa, siostra Hekate, samozwańcza królowa czarownic – mówiłam. – Próbowała mnie zabić za wszelką cenę, mimo, że jestem jej potomkinią. Podczas wielkiej wojny, Hekate tuż przed śmiercią przekazała swoją moc nienarodzonemu dziecku, by kiedyś pokonało jej siostrę. Jak się okazało chodziło o mnie. Przez cztery miesiące Teresa próbowała mnie zabić, mówiła, że tylko ja stoję jej na drodze do władania światem.
- Czemu nikt nas o tym nie poinformował? – przerwał mi ktoś z Rady.
- A co by to dało? – zapytałam. – Jakiś czas temu spotkałam w szkole Alexa. Zaczęliśmy rozmawiać, powiedział mi o rytuale odesłania. Postanowiliśmy go odprawić. I udało nam się, Teresa powróciła do otchłani.
- Jaka jest pewność, że znowu nie powróci? – usłyszałam.
-Żeby przywołać Teresę trzeba użyć sztyletu patronów runów, który jest w moim posiadaniu. Zobowiązałam się do bycia jego strażniczką.
- Czyli ktoś musiał go użyć – zauważyła Carmen.
- To byłam ja. Zrobiłam to nieświadomie. Nie wiedziałam wtedy nawet co to za sztylet, nie wiedziałam też, że jestem czarownicą. Dostałam go od zmarłej babci. Dlatego postanowiłam sama pokonać Teresę – kontynuowałam. – Kiedy ta wiedźma była już prawie po tamtej stronie, udało jej się rzucić zaklęcie, zatruła mnie magią. Nie było dla mnie żadnej nadziei. Wtedy Alex mnie przemienił. Dzięki niemu przeżyłam. Dzięki niemu żyjemy wszyscy – zakończyłam.
            Na sali zapanowała cisza. Członkowie Rady szeptali między sobą. Carmen zwróciła się do syna.
- Czy to wszystko prawda?
- Tak – odpowiedział Alex.
- Ogłaszam przerwę, oskarżony i świadek mogą wyjść – powiedziała wampirzyca.
            Na korytarzu Alex złapał mnie za rękę.
- Co ty tu robisz? - zapytał.
- Ratuję cię – odpowiedziałam.
- Nie potrzebuję twojej pomocy.
- Uratowałeś mi życie, teraz ja chcę ocalić twoje.
            Wampira zatkało. Resztę przerwy spędziliśmy w ciszy. Xaviera i Hope nie było nigdzie. Zastanawiałam się co się z nimi stało. W końcu ochroniarz zaprosił nas ponownie na salę. Zajęliśmy swoje miejsca.
- Po naradzie z Radą doszliśmy do następujących wniosków – zaczęła Carmen. – Gdyby cię tu nie było Erico, ta rozprawa trwałaby chwilę, Alex zostałby od razu skazany na śmierć. Jednakże twoje zeznania wiele nam dały. Wytłumaczyły nam dlaczego oskarżony cię przemienił. Rozumiem też, że nie jesteś na niego zła ani nie żądasz odszkodowania.
- Nie – przyznałam.
- Dobrze. W tej sytuacji Alex Wright zostaje uniewinniony. Sprawę uznaję za zamkniętą – zakończyła Carmen i udała się do wyjścia. Tuż za nią ruszyła cała Rada.
            Podeszłam do Alexa.
- Widzisz? Udało się.
- Tak, czyli można uznać, że jesteśmy kwita – uśmiechnął się chłopak. Widać było, że czuje ulgę.
- Dokładnie – odwzajemniłam uśmiech.
            Przed budynkiem czekali na nas Xavier i Hope.
- Wybacz, że poszliśmy, ale ten tu nie mógł wysiedzieć – Hope wskazała na wilkołaka.
- Udało się – przytuliłam przyjaciółkę.
- Gratuluję, może powinnaś zostać adwokatem – powiedział Xavier.
- Nie, dzięki. Drugi raz nie chcę przez to przechodzić.
- Może pójdziemy to jakoś uczcić? A mamy sporo powodów do świętowania – zauważyła Hope.
- Jasne, może pójdziemy do klubu? – zaproponowałam.
            Wszyscy jednogłośnie się zgodzili.
            Nad miastem wstawał nowy dzień, a przyszłość zapowiadała się obiecująco. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz