poniedziałek, 15 sierpnia 2016

MOONDANCE - Rozdział II - część 11.



            Nadeszły święta. Teresa więcej mi się nie przyśniła, nareszcie mogłam spać spokojnie. Czułam się jak nowonarodzona.
            Dzięki Hope dużo się nauczyłam zaklęć, sama w domu też sporo ćwiczyłam. Penelopa nie mogła się nadziwić moim umiejętnościom. Byłam w stanie siłą umysłu zrobić właściwie wszystko co chciałam, jednakże pamiętałam czym może się dla mnie skończyć nadużywanie mocy i popadnięcie w samouwielbienie. Dzięki odkryciu mojej mocy zdałam sobie sprawę, że wcale nie jestem taka głupia jak mi się wydawało. Lisa cały czas się zastanawiała jak udało mi się odkryć prawdę co do moich rodziców i babki, skoro przez tyle lat jej udawało się to ukryć przede mną. Nie wiedziała nawet jak doszło do odkrycia przeze mnie własnych magicznych umiejętności. W sumie to się z tego faktu cieszyłam. Lepiej, żeby nie wiedziała, że jej córka logicznie myśli, bo się jeszcze przerazi. Całe życie ledwo przechodziłam z klasy do klasy.
            W końcu Boże Narodzenie, dzień, na który czekają wszystkie dzieci. Wstałam rano, spędziłam godzinę w łazience robiąc makijaż idealny. Potem założyłam najlepszą sukienkę jaką mam i zeszłam na dół. Rodzice już siedzieli przy stole i czekali na mnie, by zjeść wspólnie śniadanie. Mimo ostatnich wydarzeń wszystko wyglądało jak co roku. Miła, rodzinna atmosfera. W kominku palił się ogień. W domu unosił się zapach pieczonych jabłek i cynamonu. Czułam się jak w niebie. Ręczyłam rodzicom prezenty. Tacie dałam najnowszą książkę jego ulubionego autora, dla mamy kupiłam kolczyki i naszyjnik z ametystem, które według mnie idealnie do niej pasowały.
            Popołudniu umówiłam się z Hope i Xavierem. Ubrałam się ciepło, spakowałam dla nich prezenty i ruszyłam na spotkanie w lesie. Wzięłam również trochę piernika, który Lisa upiekła oraz termos z gorącą czekoladą.
            Kiedy przyszłam na miejsce Xavier już tam był i układał stos z drewna, by rozpalić ognisko. Śnieg padał leniwie, a zimne, białe płatki delikatnie muskały moje policzki. Podeszłam cicho do chłopaka i przytuliłam go od tyłu. On odwrócił się do mnie, uniósł mój podbródek do góry i czule pocałował moje usta.
- Mam coś dla ciebie – szepnął mi do ucha wręczając małe pudełeczko.
- Co to takiego? – zapytałam biorąc paczuszkę.
- Otwórz i zobacz – Xavier pocałował mnie w czoło.
            Zaczęłam rozpakowywać prezent, w małym pudełeczku znajdował się sygnet w kształcie głowy wilka, którego oczy były czarne jak noc. Widziałam taki u Xaviera i jego rodziców.
- Czy to obsydian? – spojrzałam chłopakowi w oczy.
- Tak – uśmiechnął się. – Takie sygnety noszą członkowie mojej rodziny, teraz każdy będzie wiedział, że jak cię skrzywdzi to będzie miał do czynienia ze mną.
- Kocham cię – pocałowałam chłopaka. – Też mam coś dla ciebie.
            Dla Xaviera przygotowałam ręcznie zdobiony album na zdjęcia, oczywiście zdobiony przeze mnie. Okładki zdobiły brązowe, pomarańczowe i czerwone liście drzew, w środku, oprócz miejsc na zdjęcia, znajdowały się również rysunki mojego autorstwa.
- Starałam się najlepiej jak potrafiłam – powiedziałam.
- Jest piękny, w sam raz na nasze wspólne zdjęcia – chłopak uśmiechnął się i mocno mnie przytulił. – Rozpalisz ognisko? – mrugnął okiem do mnie.
- Ignis – stos patyków ogarnęły języki ognia.
            Nagle usłyszeliśmy krzyk i zza krzaków wypadła Hope zjeżdżając z górki na sankach. Śmiała się jak wariatka. Na jej widok również i my wybuchliśmy śmiechem. Dziewczyna wstała, otrzepała się ze śniegu i podeszła do nas z termosem i ciastkami.
- Wesołych świąt! – krzyczała do nas jeszcze z daleka.
- Nawzajem! – odkrzyknęliśmy wspólnie.
- Jak tam kochani? – zapytała Hope kiedy już zbliżyła się do naszej dwójki.
- Mikołaj nic dla ciebie nie przyniósł – odparł Xavier.
- Co? – Hope udała drganie podbródka i zakryła dłońmi oczy.
- Trzymaj – powiedziałam wręczając jej prezent. Miałam tylko nadzieję, że jej się spodoba i trafiłam w gust przyjaciółki.
- Jaka piękna chusta! – zawołała po rozpakowaniu. – Ja dla was mendy też coś mam – podała nam paczki.
            Xavier dostał sweter w kolorze ziemi, ja piękną, aczkolwiek mroczną, kolię.
- Cudowna ta kolia – przytuliłam Hope.
- Cieszę się, że podobają wam się prezenty. Nie wiem jak wy, ale ja bym się teraz czegoś ciepłego napiła. Mam gorącą kawę z mlekiem i kardamonem – mrugnęła okiem.
- Polewaj! – wykrzyknął chłopak.
            Kawa była przepyszna, zjedliśmy również po kawałku mojego piernika.
            Siedzieliśmy przy ognisku i śmialiśmy się z byle czego. Rozmowom i żartom nie było końca. W ogóle nie czułam zimna, choć mróz był silny. Śnieg delikatnie sypał, niebo było bezchmurne. Podziwiałam gwiazdy ciesząc się jak dziecko na widok spadającej. Niestety nie dane nam było spokojnie posiedzieć, a potem wrócić do domów.
            Nagle w drzewo nieopodal uderzył piorun, rozbłysk rozświetlił okolicę biały światłem, jakby nagle nastał dzień. Błysk oślepił nas na dłuższą chwilę.
            Kiedy powoli zaczęłam odzyskiwać wzrok ujrzałam rozmazaną pomarańczową łunę, na której tle stała ciemna postać. Z każdą sekundą obraz stawał się coraz ostrzejszy. Rozejrzałam się wokół, moi towarzysze przecierali oczy. Spojrzałam ponownie w stronę płonącego drzewa. Przed nami stała kobieta, miała niezwykle smukłą sylwetkę, długie włosy w kolorze kawy. Na jej twarzy o porcelanowej cerze malowały się rumieńce, różane usta miała pełne, oczy w kształcie migdałów. Każdy uznałby ją za niezwykłą piękność, ale nie ja. Ja wiedziałam jakim potworem była ta kobieta. Spojrzałam buntowniczo w jadowicie zielone oczy Teresy, oczy, w które patrzyłam co rano, ponieważ miałam takie same po mamie. Zobaczyłam w nich okrucieństwo i rządzę władzy.  Jeśli zaatakuje, będę gotowa.
- Witaj słoneczko – zaćwierkała do mnie słodko wiedźma.
- Nie nazywaj mnie tak, nie masz takiego prawa – odparłam.
- Ależ oczywiście, że mam. Jesteśmy rodziną i dobrze o tym wiesz – uśmiechnęła się fałszywie.
            Westchnęłam. Miała rację, zdawałam sobie sprawę z łączących nas więzów krwi. Kiedy patrzyłam na Teresę miałam ochotę się rozpłakać, tak bardzo przypominała mi Agathę. Powstrzymałam łzy i wyprostowałam się, by nie okazać strachu. Nie bałam się jej.
- Czego chcesz? – zapytałam wojowniczo.
- Czego chcę? – powtórzyła pytanie. – Tego co parę tysięcy lat temu. Władzy nad światem. Czy tak wiele wymagam? – po tych słowach zrobiła niewinne oczka.
- Nie pozwolę byś znowu sprowadziła ciemność na świat – odpowiedziałam.
- Myślisz kochanie, że jesteś w stanie mnie powstrzymać? – Teresa zaśmiała się szyderczo.
- Tak. Passus – wykrzyknęłam i rzuciłam zaklęciem w czarownicę.
            Zaskoczyłam ją dzięki czemu nie udało jej się uniknąć ataku i czar uderzył w jej ciało. Zgięła się w pół z bólu, było to zaklęcie cierpienia. Uśmiechnęłam się pod nosem usatysfakcjonowana.
- Ty mała… - Teresa nie zdążyła dokończyć, bo uderzyła w nią kula ognia.
            Jej suknia zapłonęła, wiedźma zajęła się gaszeniem ognia. Spojrzałam za siebie, Hope stała w wyciągniętą ręką gotowa znów zaatakować. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały podeszła do mnie i stanęła tuż obok. Zerknęłam na Xaviera i nakazałam mu wzrokiem nie ruszać się z miejsca. Dziś nie było pełni, więc nie mógłby przemienić się w wilkołaka.
            Kiedy znów odwróciłam się w stronę Teresy, zobaczyłam, że czarownica już opanowała sytuację i przymierzała się do rzucenia w nas zaklęciem. Przygotowałam się, by je odbić.
- Dolor – krzyknęła.
- Tenebris - sprawnie się obroniłam, odbijając czar w drzewo. – Electrocution – nie pozostałam dłużna.
            Wiedźma machnięciem ręki obroniła się.
- Ehh, nie mam teraz czasu na zabawę z tobą, dziecko – powiedziała znudzonym tonem.
- Jakim cudem wróciłaś? – zapytałam zdyszana.
- Użyłaś mojego sztyletu, mojej magii ukrytej w nim. Proste. Ty mnie obudziłaś.
- Ale ja tego sztyletu użyłam dawno temu – odparłam.
- Jaka ty głupiutka jesteś. Ukrywałam się, czekając na odpowiedni moment. Nawet sobie nie wyobrażasz jaką przyjemnością było patrzenie na to jak się głowiliście i baliście się mojego powrotu.
- Czyli okłamałaś mnie! I tym tekstem w księdze i we śnie – krzyknęłam.
            Teresa udała, że myśli po czym powiedziała.
- Hmm, oczywiście – wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. – Muszę lecieć coś zbroić. Papatki – przesłała do mnie w powietrzu całusa i zniknęła.
            Upadłam ciężko na kolana w śnieg, było mi słabo, aż musiałam podeprzeć się rękami. Hope i Xavier od razu do mnie podbiegli, chłopak uklęknął tuż obok mnie i mnie mocno przytulił.
- Dobrze się czujesz? – zapytała przyjaciółka.
- Tak, tylko zmęczona, nie mam siły… - oparłam się ciężko o chłopaka.
- Zabierzemy cię do domu – Xavier wziął mnie na ręce.
- Ta podła suka przechytrzyła nas – Hope nie mogła przestać się złościć.
- Dobrze, że nazywasz rzeczy po imieniu – odezwał się Xavier.
- Chcę do domu – wymamrotałam nieprzytomnie.
- Już tam idziemy kochanie – chłopak pocałował mnie w czoło. Zamknęłam oczy.
            Obudziłam się kiedy poczułam, że ktoś mnie rozbiera. Zerwałam się gwałtownie na łóżku. Okazało się, że to mama rozbiera mnie tylko z ubrań wierzchnich.
- Xavier i Hope już poszli? – zapytałam, przecierając oczy.
- Tak, a ty śpij. Powiedzieli mi co dziś zaszło w lesie – powiedziała Lisa.
- Boję się, że coś wam się stanie – złapałam ją za dłoń.
- Nic nam się nie stanie, bo mamy najzdolniejszą córkę na świecie – mama przytuliła mnie.
- A jeśli nie dam rady?
- Kochanie, czy ty myślisz, że sama uratujesz cały świat przed Teresą?
            To było dobre pytanie, wcześniej Teresę pokonała armia czarownic i wilkołaków. Dlaczego uważałam, że teraz ja muszę ją powstrzymać i to mój obowiązek? Nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
- Rodzina Hope na pewno ci pomoże, nie będziesz sama z nią walczyć – kontynuowała Lisa.
- Masz rację, musimy wspólnie się jej przeciwstawić – odparłam.
- Dokładnie.
- Co ty z tatą zrobicie teraz?
- Będziemy żyć jak dawniej, a co możemy innego zrobić oprócz wspierania cię? Nie mamy magicznych zdolności, by pomóc ci w walce, a wierz mi, że oddałabym życie za ciebie córeczko.
- Kocham cię mamusiu – pocałowałam Lisę w policzek.
- Ja ciebie też kochanie, śpij słodko – mama zgasiła światło wychodząc.
            Opadłam ciężko na poduszki. Byłam wykończona, a bałam się zasnąć, lecz zmęczenie wzięło górę i już po chwili zapadłam w głęboki sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz