Nadeszły
święta. Teresa więcej mi się nie przyśniła, nareszcie mogłam spać spokojnie.
Czułam się jak nowonarodzona.
Dzięki
Hope dużo się nauczyłam zaklęć, sama w domu też sporo ćwiczyłam. Penelopa nie
mogła się nadziwić moim umiejętnościom. Byłam w stanie siłą umysłu zrobić
właściwie wszystko co chciałam, jednakże pamiętałam czym może się dla mnie
skończyć nadużywanie mocy i popadnięcie w samouwielbienie. Dzięki odkryciu
mojej mocy zdałam sobie sprawę, że wcale nie jestem taka głupia jak mi się
wydawało. Lisa cały czas się zastanawiała jak udało mi się odkryć prawdę co do
moich rodziców i babki, skoro przez tyle lat jej udawało się to ukryć przede
mną. Nie wiedziała nawet jak doszło do odkrycia przeze mnie własnych magicznych
umiejętności. W sumie to się z tego faktu cieszyłam. Lepiej, żeby nie wiedziała,
że jej córka logicznie myśli, bo się jeszcze przerazi. Całe życie ledwo
przechodziłam z klasy do klasy.
W
końcu Boże Narodzenie, dzień, na który czekają wszystkie dzieci. Wstałam rano,
spędziłam godzinę w łazience robiąc makijaż idealny. Potem założyłam najlepszą
sukienkę jaką mam i zeszłam na dół. Rodzice już siedzieli przy stole i czekali
na mnie, by zjeść wspólnie śniadanie. Mimo ostatnich wydarzeń wszystko
wyglądało jak co roku. Miła, rodzinna atmosfera. W kominku palił się ogień. W
domu unosił się zapach pieczonych jabłek i cynamonu. Czułam się jak w niebie.
Ręczyłam rodzicom prezenty. Tacie dałam najnowszą książkę jego ulubionego
autora, dla mamy kupiłam kolczyki i naszyjnik z ametystem, które według mnie
idealnie do niej pasowały.
Popołudniu
umówiłam się z Hope i Xavierem. Ubrałam się ciepło, spakowałam dla nich
prezenty i ruszyłam na spotkanie w lesie. Wzięłam również trochę piernika,
który Lisa upiekła oraz termos z gorącą czekoladą.
Kiedy
przyszłam na miejsce Xavier już tam był i układał stos z drewna, by rozpalić
ognisko. Śnieg padał leniwie, a zimne, białe płatki delikatnie muskały moje
policzki. Podeszłam cicho do chłopaka i przytuliłam go od tyłu. On odwrócił się
do mnie, uniósł mój podbródek do góry i czule pocałował moje usta.
- Mam coś dla ciebie – szepnął mi do ucha wręczając
małe pudełeczko.
- Co to takiego? – zapytałam biorąc paczuszkę.
- Otwórz i zobacz – Xavier pocałował mnie w czoło.
Zaczęłam
rozpakowywać prezent, w małym pudełeczku znajdował się sygnet w kształcie głowy
wilka, którego oczy były czarne jak noc. Widziałam taki u Xaviera i jego
rodziców.
- Czy to obsydian? – spojrzałam chłopakowi w oczy.
- Tak – uśmiechnął się. – Takie sygnety noszą członkowie
mojej rodziny, teraz każdy będzie wiedział, że jak cię skrzywdzi to będzie miał
do czynienia ze mną.
- Kocham cię – pocałowałam chłopaka. – Też mam coś dla
ciebie.
Dla
Xaviera przygotowałam ręcznie zdobiony album na zdjęcia, oczywiście zdobiony
przeze mnie. Okładki zdobiły brązowe, pomarańczowe i czerwone liście drzew, w
środku, oprócz miejsc na zdjęcia, znajdowały się również rysunki mojego
autorstwa.
- Starałam się najlepiej jak potrafiłam –
powiedziałam.
- Jest piękny, w sam raz na nasze wspólne zdjęcia –
chłopak uśmiechnął się i mocno mnie przytulił. – Rozpalisz ognisko? – mrugnął
okiem do mnie.
- Ignis –
stos patyków ogarnęły języki ognia.
Nagle
usłyszeliśmy krzyk i zza krzaków wypadła Hope zjeżdżając z górki na sankach.
Śmiała się jak wariatka. Na jej widok również i my wybuchliśmy śmiechem. Dziewczyna
wstała, otrzepała się ze śniegu i podeszła do nas z termosem i ciastkami.
- Wesołych świąt! – krzyczała do nas jeszcze z daleka.
- Nawzajem! – odkrzyknęliśmy wspólnie.
- Jak tam kochani? – zapytała Hope kiedy już zbliżyła
się do naszej dwójki.
- Mikołaj nic dla ciebie nie przyniósł – odparł
Xavier.
- Co? – Hope udała drganie podbródka i zakryła dłońmi
oczy.
- Trzymaj – powiedziałam wręczając jej prezent. Miałam
tylko nadzieję, że jej się spodoba i trafiłam w gust przyjaciółki.
- Jaka piękna chusta! – zawołała po rozpakowaniu. – Ja
dla was mendy też coś mam – podała nam paczki.
Xavier
dostał sweter w kolorze ziemi, ja piękną, aczkolwiek mroczną, kolię.
- Cudowna ta kolia – przytuliłam Hope.
- Cieszę się, że podobają wam się prezenty. Nie wiem
jak wy, ale ja bym się teraz czegoś ciepłego napiła. Mam gorącą kawę z mlekiem
i kardamonem – mrugnęła okiem.
- Polewaj! – wykrzyknął chłopak.
Kawa
była przepyszna, zjedliśmy również po kawałku mojego piernika.
Siedzieliśmy
przy ognisku i śmialiśmy się z byle czego. Rozmowom i żartom nie było końca. W
ogóle nie czułam zimna, choć mróz był silny. Śnieg delikatnie sypał, niebo było
bezchmurne. Podziwiałam gwiazdy ciesząc się jak dziecko na widok spadającej.
Niestety nie dane nam było spokojnie posiedzieć, a potem wrócić do domów.
Nagle
w drzewo nieopodal uderzył piorun, rozbłysk rozświetlił okolicę biały światłem,
jakby nagle nastał dzień. Błysk oślepił nas na dłuższą chwilę.
Kiedy
powoli zaczęłam odzyskiwać wzrok ujrzałam rozmazaną pomarańczową łunę, na
której tle stała ciemna postać. Z każdą sekundą obraz stawał się coraz
ostrzejszy. Rozejrzałam się wokół, moi towarzysze przecierali oczy. Spojrzałam
ponownie w stronę płonącego drzewa. Przed nami stała kobieta, miała niezwykle
smukłą sylwetkę, długie włosy w kolorze kawy. Na jej twarzy o porcelanowej
cerze malowały się rumieńce, różane usta miała pełne, oczy w kształcie
migdałów. Każdy uznałby ją za niezwykłą piękność, ale nie ja. Ja wiedziałam
jakim potworem była ta kobieta. Spojrzałam buntowniczo w jadowicie zielone oczy
Teresy, oczy, w które patrzyłam co rano, ponieważ miałam takie same po mamie.
Zobaczyłam w nich okrucieństwo i rządzę władzy.
Jeśli zaatakuje, będę gotowa.
- Witaj słoneczko – zaćwierkała do mnie słodko
wiedźma.
- Nie nazywaj mnie tak, nie masz takiego prawa –
odparłam.
- Ależ oczywiście, że mam. Jesteśmy rodziną i dobrze o
tym wiesz – uśmiechnęła się fałszywie.
Westchnęłam.
Miała rację, zdawałam sobie sprawę z łączących nas więzów krwi. Kiedy patrzyłam
na Teresę miałam ochotę się rozpłakać, tak bardzo przypominała mi Agathę. Powstrzymałam
łzy i wyprostowałam się, by nie okazać strachu. Nie bałam się jej.
- Czego chcesz? – zapytałam wojowniczo.
- Czego chcę? – powtórzyła pytanie. – Tego co parę
tysięcy lat temu. Władzy nad światem. Czy tak wiele wymagam? – po tych słowach
zrobiła niewinne oczka.
- Nie pozwolę byś znowu sprowadziła ciemność na świat
– odpowiedziałam.
- Myślisz kochanie, że jesteś w stanie mnie
powstrzymać? – Teresa zaśmiała się szyderczo.
- Tak. Passus – wykrzyknęłam
i rzuciłam zaklęciem w czarownicę.
Zaskoczyłam
ją dzięki czemu nie udało jej się uniknąć ataku i czar uderzył w jej ciało.
Zgięła się w pół z bólu, było to zaklęcie cierpienia. Uśmiechnęłam się pod
nosem usatysfakcjonowana.
- Ty mała… - Teresa nie zdążyła dokończyć, bo uderzyła
w nią kula ognia.
Jej
suknia zapłonęła, wiedźma zajęła się gaszeniem ognia. Spojrzałam za siebie,
Hope stała w wyciągniętą ręką gotowa znów zaatakować. Kiedy nasze spojrzenia
się spotkały podeszła do mnie i stanęła tuż obok. Zerknęłam na Xaviera i
nakazałam mu wzrokiem nie ruszać się z miejsca. Dziś nie było pełni, więc nie
mógłby przemienić się w wilkołaka.
Kiedy
znów odwróciłam się w stronę Teresy, zobaczyłam, że czarownica już opanowała
sytuację i przymierzała się do rzucenia w nas zaklęciem. Przygotowałam się, by
je odbić.
- Dolor –
krzyknęła.
- Tenebris - sprawnie
się obroniłam, odbijając czar w drzewo. – Electrocution
– nie pozostałam dłużna.
Wiedźma
machnięciem ręki obroniła się.
- Ehh, nie mam teraz czasu na zabawę z tobą, dziecko –
powiedziała znudzonym tonem.
- Jakim cudem wróciłaś? – zapytałam zdyszana.
- Użyłaś mojego sztyletu, mojej magii ukrytej w nim.
Proste. Ty mnie obudziłaś.
- Ale ja tego sztyletu użyłam dawno temu – odparłam.
- Jaka ty głupiutka jesteś. Ukrywałam się, czekając na
odpowiedni moment. Nawet sobie nie wyobrażasz jaką przyjemnością było patrzenie
na to jak się głowiliście i baliście się mojego powrotu.
- Czyli okłamałaś mnie! I tym tekstem w księdze i we
śnie – krzyknęłam.
Teresa
udała, że myśli po czym powiedziała.
- Hmm, oczywiście – wyszczerzyła zęby w szerokim
uśmiechu. – Muszę lecieć coś zbroić. Papatki – przesłała do mnie w powietrzu
całusa i zniknęła.
Upadłam
ciężko na kolana w śnieg, było mi słabo, aż musiałam podeprzeć się rękami. Hope
i Xavier od razu do mnie podbiegli, chłopak uklęknął tuż obok mnie i mnie mocno
przytulił.
- Dobrze się czujesz? – zapytała przyjaciółka.
- Tak, tylko zmęczona, nie mam siły… - oparłam się
ciężko o chłopaka.
- Zabierzemy cię do domu – Xavier wziął mnie na ręce.
- Ta podła suka przechytrzyła nas – Hope nie mogła
przestać się złościć.
- Dobrze, że nazywasz rzeczy po imieniu – odezwał się
Xavier.
- Chcę do domu – wymamrotałam nieprzytomnie.
- Już tam idziemy kochanie – chłopak pocałował mnie w
czoło. Zamknęłam oczy.
Obudziłam
się kiedy poczułam, że ktoś mnie rozbiera. Zerwałam się gwałtownie na łóżku.
Okazało się, że to mama rozbiera mnie tylko z ubrań wierzchnich.
- Xavier i Hope już poszli? – zapytałam, przecierając
oczy.
- Tak, a ty śpij. Powiedzieli mi co dziś zaszło w
lesie – powiedziała Lisa.
- Boję się, że coś wam się stanie – złapałam ją za
dłoń.
- Nic nam się nie stanie, bo mamy najzdolniejszą córkę
na świecie – mama przytuliła mnie.
- A jeśli nie dam rady?
- Kochanie, czy ty myślisz, że sama uratujesz cały
świat przed Teresą?
To
było dobre pytanie, wcześniej Teresę pokonała armia czarownic i wilkołaków.
Dlaczego uważałam, że teraz ja muszę ją powstrzymać i to mój obowiązek? Nie
potrafiłam tego wytłumaczyć.
- Rodzina Hope na pewno ci pomoże, nie będziesz sama z
nią walczyć – kontynuowała Lisa.
- Masz rację, musimy wspólnie się jej przeciwstawić –
odparłam.
- Dokładnie.
- Co ty z tatą zrobicie teraz?
- Będziemy żyć jak dawniej, a co możemy innego zrobić
oprócz wspierania cię? Nie mamy magicznych zdolności, by pomóc ci w walce, a
wierz mi, że oddałabym życie za ciebie córeczko.
- Kocham cię mamusiu – pocałowałam Lisę w policzek.
- Ja ciebie też kochanie, śpij słodko – mama zgasiła
światło wychodząc.
Opadłam
ciężko na poduszki. Byłam wykończona, a bałam się zasnąć, lecz zmęczenie wzięło
górę i już po chwili zapadłam w głęboki sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz