środa, 24 sierpnia 2016

MOONDANCE - Rozdział II - część 14.



- Zimno mi! – powtarzała tysięczny raz Hope kilka dni później kiedy zabrałam ją na następną całodniową wędrówkę po lesie.
- To trzeba było się cieplej ubrać, wiedziałaś, że nie idziemy na pokaz mody – odpowiedziałam jej również tysięczny raz to samo.
- Ja muszę wszędzie wyglądać ładnie – żachnęła się dziewczyna i zrobiła naburmuszoną minę.
- Już się nie dąsaj – wyciągnęłam z plecaka termos i jej podałam. – Gorąca czekolada.
- Z mleczkiem? – oczy jej się zaświeciły.
- Tak jak lubisz – uśmiechnęłam się.
- Kocham cię mój wybawco! – rzuciła mi się na szyję na chwilę tak krótką, że ledwo ją zarejestrowałam i zaczęła nalewać sobie napoju do kubeczka.
            Szłam dalej przed siebie, zbliżał się już wieczór, od godziny było ciemno, a my nadal nie znalazłyśmy żadnego wyjątkowego miejsca. Pełnia zbliżała się nieubłaganie wielkimi krokami. Od czasu wizyty w bibliotece nic innego nie zaprzątało moich myśli.
- Ej – zaczęła Hope, by zwrócić na siebie moja uwagę. – A może to wcale nie chodzi o wygląd miejsca?
- Co sugerujesz? – odpowiedziałam pytaniem.
- Może tu chodzi o to, że to ma być miejsce wyjątkowe, wręcz magiczne dla ciebie?
- Dalej nie rozumiem.
- Kobieto, magia nie opiera się na piękne przyrody tylko na uczuciach, emocjach związanych z nią. Czy jest w lesie miejsce, które jest twoją oazą spokoju, gdzie czujesz się wolna i szczęśliwa, gdzie możesz pójść i wypłakać się, by nikt nie widział twoich łez?
- Nie wiem…
            Nagle mnie olśniło. Miałam takie miejsce, naszą tajemną polankę z wodospadem.
- Hope jesteś genialna! – krzyknęłam.
- Czasem mi się zdarza – przyznała przyjaciółka wzruszając ramionami. – Możemy już wracać? Nie czuję stóp.
- Tak, teraz już możemy – powiedziałam szczęśliwa.
            Odprowadziłam Hope do jej domu po czym sama skierowałam się w stronę własnego. Po powrocie zjadłam ciepły posiłek, popiłam herbatką i poszłam wziąć gorącą kąpiel. Zasnęłam bardzo szybko, spałam jak aniołek pod puchową kołderką. Niestety, nie dane mi było śnić o jednorożcach i elfach.
            Otaczała mnie ciemność, dokoła nie było nic. Krzyczałam w pustkę, lecz odpowiadało mi jedynie echo. Nagle usłyszałam syczenie, jakby zbliżał się do mnie ogromny wąż, przestraszyłam się nie na żarty, choć wiedziałam, że to tylko sen. Zamknęłam oczy czekając aż coś oślizgłego dotknie mojej bosej stopy, ale nic takie nie nastąpiło. Zamiast tego usłyszałam głos, od którego przeszły mnie ciarki. „Jestem królowo na twoje rozkazy” odezwał się mężczyzna. „Mój drogi, czekałam na ciebie. Mam zadanie, któremu tylko ty możesz podołać” odpowiedziała Teresa. Skąd ja wiedziałam, że akurat ona będzie w tym śnie? „Słucham pani”. Ten głos był naprawdę przerażający. „Widzisz tę dziewczynę? Masz ją zabić tak, by nigdy nie odnaleziono jej ciała. Zrozumiałeś?” rozkazała zimnym tonem czarownica. „Tak jest wasza wysokość, to dziecko niedługo przestanie ci zagrażać i stać na drodze do władzy, obiecuję”. Jakie dziecko? Jaka dziewczyna? „Ruszaj!” krzyknęła Teresa.
            Obudziłam się zlana potem. Po omacku zaczęłam szukać telefonu. W końcu mi się udało, światło ekranu oślepiło mnie. Po dłuższej chwili wzrok przyzwyczaił się do światła i wybrałam numer do Hope.
- Halo? – zapytała zaspanym głosem.
- Hope, miałam kolejny sen o Teresie!
- Jaki? – przyjaciółka nadal chyba spała.
- Kazała jakiemuś mężczyźnie zabić dziewczynę, która stoi jej na drodze do władzy.
- Jakiemu mężczyźnie? – słychać było jak dziewczyna nagle oprzytomniała.
- Nie wiem, miał głos tak przerażający, że aż mnie w śnie ciarki przechodziły. I słyszałam na samym początku syczenie, tak silne jakby należało do ogromnego węża. Zwracał się do Teresy królowo, moja pani, wasza wysokość i tym podobne. Ona mu pokazała tą dziewczynę, ale ja nic nie widziałam, tylko ciemność. Hope, ja się boję, że ona kazała mu mnie zabić – rozpłakałam się.
- Erica, kochana uspokój się. Przyjdę do ciebie z samego rana, a teraz spróbuj zasnąć…
- Jak ja mam spać po takim śnie?!
            Po drugiej stronie słuchawki nastała cisza.
- Hope? – zapytałam, obawiając się, że ją uraziłam.
- Do wschodu Słońca zostało trzy godziny. Zapal światła w pokoju, poczytaj coś. Przyjdę tak wcześnie, że nawet nie podejrzewasz, że mogę o tak barbarzyńskiej godzinie wstać.
- Dobrze – zaśmiałam się przez łzy. – Słodkich snów.
- Powiedziałabym „tobie również”, ale biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację to byłoby bez sensu. Życzę ci w takim razie miłej lektury, buziaki – rozłączyła się.
            Odłożyłam telefon na szafkę nocną, zapaliłam lampkę, potem wstałam i zapaliłam górne światło. Wzięłam księgę z biblioteki i pogrążyłam się w treści, którą zawierała.
            Czas do wschodu dłużył mi się niemiłosiernie. Jak tylko ujrzałam pierwsze promyki odłożyłam lekturę i poszłam się ogarnąć przed wizytą Hope. Wzięłam długi prysznic, by choć przez chwilę czuć się jak nowonarodzona.
            Jadłam śniadanie kiedy usłyszałam cichutkie pukanie do kuchennych drzwi. Otworzyłam je, do środka weszła dygocząca Hope.
- Ciepełka – wybąkała.
- Siadaj, zrobię ci kawy – mruknęłam, miałam paskudny humor.
- Jak się czujesz? – zapytała przyjaciółka zdejmując płaszczyk.
- Jak trup. W sumie… niedługo nim pewnie będę.
- I mówisz o tym tak spokojnie?!
- Mam dziś grobowy humor – odcięłam się.
- Rozumiem – temperament Hope troszkę ostygł. – Gdybyśmy chociaż wiedziały jak ten gość wygląda… - zaczęła głośno myśleć biorąc ode mnie kubek z czarnym napojem.
- Myślisz, że z ksiąg się czegokolwiek dowiemy? – zapytałam.
- Nie mam pojęcia – odparła przyjaciółka.
            Westchnęłam.
- Chodźmy czegoś poszukać – zdecydowałam.
            Godziny mijały nam na wertowaniu zżółkniętych stronic. Czytałam o wielu sprzymierzeńcach, zarówno Hekate jak i Teresy. Nie było słowa o Królu Puszczy lub mężczyźnie z głosem węża. To było dziwne, wydawało mi się, że są oni dość znaczącymi postaciami, na tyle, by zostać wspomnianymi w zapiskach, a tu nic. Zadzwoniłam do biblioteki zapytać o inne księgi, gdzie ci dwaj zostali uwzględnienie. Niestety, bibliotekarka mi odpowiedziała, że dostałam wszystkie książki na temat wielkiej wojny jakie tylko miała.
            Zaczęłam się denerwować nie na żarty. Ewidentnie chodziło w tym śnie o mnie. Teresa sama mi przyznała, że tylko ja stoję jej na drodze do władzy. Nie wiedziałam z czym walczę i było to najgorsze uczucie jakie w życiu doznałam.
            Zastanawiałam się od kiedy to ja się zrobiłam taka odważna. Zanim przyjechałam do Moonlight Falls mama mi musiała kanapki robić, taką sierotą byłam, a teraz? Walczę z potężną wiedźmą, ba, sama nią jestem! Dodatkowo mam już za sobą walkę z wampirem, może za bardzo się w niej nie udzielałam, ale byłam gotowa to zrobić. To, że była bystra słyszałam od dawna, szczególnie od nauczycieli, którzy na wywiadówkach mówili moim rodzicom „Erica jestem bardzo zdolną i inteligentną dziewczynką, ale strasznie leniwą”. Nigdy nie lubiłam robić czegoś, co ktoś mi narzucał. W przypadku szkoły był to program i nauczyciele, którzy mi mówili co mam się uczyć. Teraz nauka zaklęć przychodziła mi bez problemu, bo mnie to interesuje.
            Reasumując, była całkiem inną Ericą niż przed przeprowadzką i szczerze mówiąc, byłam z siebie dumna. Zadziorny charakterek nadal mi pozostał, z czego bardzo się cieszyłam, chociaż nie byłam już taka porywcza na wszystko jak wcześniej. Potrafiłam ocenić zagrożenie oraz własne możliwości. Myślę, że te pół roku w Moonlight Falls wyszło mi na dobre. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz