- Zimno mi! – powtarzała tysięczny raz Hope kilka dni
później kiedy zabrałam ją na następną całodniową wędrówkę po lesie.
- To trzeba było się cieplej ubrać, wiedziałaś, że nie
idziemy na pokaz mody – odpowiedziałam jej również tysięczny raz to samo.
- Ja muszę wszędzie wyglądać ładnie – żachnęła się
dziewczyna i zrobiła naburmuszoną minę.
- Już się nie dąsaj – wyciągnęłam z plecaka termos i
jej podałam. – Gorąca czekolada.
- Z mleczkiem? – oczy jej się zaświeciły.
- Tak jak lubisz – uśmiechnęłam się.
- Kocham cię mój wybawco! – rzuciła mi się na szyję na
chwilę tak krótką, że ledwo ją zarejestrowałam i zaczęła nalewać sobie napoju
do kubeczka.
Szłam
dalej przed siebie, zbliżał się już wieczór, od godziny było ciemno, a my nadal
nie znalazłyśmy żadnego wyjątkowego miejsca. Pełnia zbliżała się nieubłaganie
wielkimi krokami. Od czasu wizyty w bibliotece nic innego nie zaprzątało moich
myśli.
- Ej – zaczęła Hope, by zwrócić na siebie moja uwagę.
– A może to wcale nie chodzi o wygląd miejsca?
- Co sugerujesz? – odpowiedziałam pytaniem.
- Może tu chodzi o to, że to ma być miejsce wyjątkowe,
wręcz magiczne dla ciebie?
- Dalej nie rozumiem.
- Kobieto, magia nie opiera się na piękne przyrody
tylko na uczuciach, emocjach związanych z nią. Czy jest w lesie miejsce, które
jest twoją oazą spokoju, gdzie czujesz się wolna i szczęśliwa, gdzie możesz
pójść i wypłakać się, by nikt nie widział twoich łez?
- Nie wiem…
Nagle
mnie olśniło. Miałam takie miejsce, naszą tajemną polankę z wodospadem.
- Hope jesteś genialna! – krzyknęłam.
- Czasem mi się zdarza – przyznała przyjaciółka
wzruszając ramionami. – Możemy już wracać? Nie czuję stóp.
- Tak, teraz już możemy – powiedziałam szczęśliwa.
Odprowadziłam
Hope do jej domu po czym sama skierowałam się w stronę własnego. Po powrocie
zjadłam ciepły posiłek, popiłam herbatką i poszłam wziąć gorącą kąpiel.
Zasnęłam bardzo szybko, spałam jak aniołek pod puchową kołderką. Niestety, nie
dane mi było śnić o jednorożcach i elfach.
Otaczała
mnie ciemność, dokoła nie było nic. Krzyczałam w pustkę, lecz odpowiadało mi
jedynie echo. Nagle usłyszałam syczenie, jakby zbliżał się do mnie ogromny wąż,
przestraszyłam się nie na żarty, choć wiedziałam, że to tylko sen. Zamknęłam
oczy czekając aż coś oślizgłego dotknie mojej bosej stopy, ale nic takie nie
nastąpiło. Zamiast tego usłyszałam głos, od którego przeszły mnie ciarki.
„Jestem królowo na twoje rozkazy” odezwał się mężczyzna. „Mój drogi, czekałam
na ciebie. Mam zadanie, któremu tylko ty możesz podołać” odpowiedziała Teresa.
Skąd ja wiedziałam, że akurat ona będzie w tym śnie? „Słucham pani”. Ten głos
był naprawdę przerażający. „Widzisz tę dziewczynę? Masz ją zabić tak, by nigdy
nie odnaleziono jej ciała. Zrozumiałeś?” rozkazała zimnym tonem czarownica.
„Tak jest wasza wysokość, to dziecko niedługo przestanie ci zagrażać i stać na
drodze do władzy, obiecuję”. Jakie dziecko? Jaka dziewczyna? „Ruszaj!”
krzyknęła Teresa.
Obudziłam
się zlana potem. Po omacku zaczęłam szukać telefonu. W końcu mi się udało,
światło ekranu oślepiło mnie. Po dłuższej chwili wzrok przyzwyczaił się do
światła i wybrałam numer do Hope.
- Halo? – zapytała zaspanym głosem.
- Hope, miałam kolejny sen o Teresie!
- Jaki? – przyjaciółka nadal chyba spała.
- Kazała jakiemuś mężczyźnie zabić dziewczynę, która
stoi jej na drodze do władzy.
- Jakiemu mężczyźnie? – słychać było jak dziewczyna
nagle oprzytomniała.
- Nie wiem, miał głos tak przerażający, że aż mnie w
śnie ciarki przechodziły. I słyszałam na samym początku syczenie, tak silne
jakby należało do ogromnego węża. Zwracał się do Teresy królowo, moja pani,
wasza wysokość i tym podobne. Ona mu pokazała tą dziewczynę, ale ja nic nie
widziałam, tylko ciemność. Hope, ja się boję, że ona kazała mu mnie zabić –
rozpłakałam się.
- Erica, kochana uspokój się. Przyjdę do ciebie z
samego rana, a teraz spróbuj zasnąć…
- Jak ja mam spać po takim śnie?!
Po
drugiej stronie słuchawki nastała cisza.
- Hope? – zapytałam, obawiając się, że ją uraziłam.
- Do wschodu Słońca zostało trzy godziny. Zapal
światła w pokoju, poczytaj coś. Przyjdę tak wcześnie, że nawet nie
podejrzewasz, że mogę o tak barbarzyńskiej godzinie wstać.
- Dobrze – zaśmiałam się przez łzy. – Słodkich snów.
- Powiedziałabym „tobie również”, ale biorąc pod uwagę
zaistniałą sytuację to byłoby bez sensu. Życzę ci w takim razie miłej lektury,
buziaki – rozłączyła się.
Odłożyłam
telefon na szafkę nocną, zapaliłam lampkę, potem wstałam i zapaliłam górne
światło. Wzięłam księgę z biblioteki i pogrążyłam się w treści, którą
zawierała.
Czas
do wschodu dłużył mi się niemiłosiernie. Jak tylko ujrzałam pierwsze promyki
odłożyłam lekturę i poszłam się ogarnąć przed wizytą Hope. Wzięłam długi
prysznic, by choć przez chwilę czuć się jak nowonarodzona.
Jadłam
śniadanie kiedy usłyszałam cichutkie pukanie do kuchennych drzwi. Otworzyłam
je, do środka weszła dygocząca Hope.
- Ciepełka – wybąkała.
- Siadaj, zrobię ci kawy – mruknęłam, miałam paskudny
humor.
- Jak się czujesz? – zapytała przyjaciółka zdejmując
płaszczyk.
- Jak trup. W sumie… niedługo nim pewnie będę.
- I mówisz o tym tak spokojnie?!
- Mam dziś grobowy humor – odcięłam się.
- Rozumiem – temperament Hope troszkę ostygł. –
Gdybyśmy chociaż wiedziały jak ten gość wygląda… - zaczęła głośno myśleć biorąc
ode mnie kubek z czarnym napojem.
- Myślisz, że z ksiąg się czegokolwiek dowiemy? –
zapytałam.
- Nie mam pojęcia – odparła przyjaciółka.
Westchnęłam.
- Chodźmy czegoś poszukać – zdecydowałam.
Godziny
mijały nam na wertowaniu zżółkniętych stronic. Czytałam o wielu
sprzymierzeńcach, zarówno Hekate jak i Teresy. Nie było słowa o Królu Puszczy
lub mężczyźnie z głosem węża. To było dziwne, wydawało mi się, że są oni dość
znaczącymi postaciami, na tyle, by zostać wspomnianymi w zapiskach, a tu nic.
Zadzwoniłam do biblioteki zapytać o inne księgi, gdzie ci dwaj zostali
uwzględnienie. Niestety, bibliotekarka mi odpowiedziała, że dostałam wszystkie
książki na temat wielkiej wojny jakie tylko miała.
Zaczęłam
się denerwować nie na żarty. Ewidentnie chodziło w tym śnie o mnie. Teresa sama
mi przyznała, że tylko ja stoję jej na drodze do władzy. Nie wiedziałam z czym
walczę i było to najgorsze uczucie jakie w życiu doznałam.
Zastanawiałam
się od kiedy to ja się zrobiłam taka odważna. Zanim przyjechałam do Moonlight
Falls mama mi musiała kanapki robić, taką sierotą byłam, a teraz? Walczę z
potężną wiedźmą, ba, sama nią jestem! Dodatkowo mam już za sobą walkę z
wampirem, może za bardzo się w niej nie udzielałam, ale byłam gotowa to zrobić.
To, że była bystra słyszałam od dawna, szczególnie od nauczycieli, którzy na
wywiadówkach mówili moim rodzicom „Erica jestem bardzo zdolną i inteligentną
dziewczynką, ale strasznie leniwą”. Nigdy nie lubiłam robić czegoś, co ktoś mi
narzucał. W przypadku szkoły był to program i nauczyciele, którzy mi mówili co
mam się uczyć. Teraz nauka zaklęć przychodziła mi bez problemu, bo mnie to
interesuje.
Reasumując,
była całkiem inną Ericą niż przed przeprowadzką i szczerze mówiąc, byłam z
siebie dumna. Zadziorny charakterek nadal mi pozostał, z czego bardzo się
cieszyłam, chociaż nie byłam już taka porywcza na wszystko jak wcześniej.
Potrafiłam ocenić zagrożenie oraz własne możliwości. Myślę, że te pół roku w
Moonlight Falls wyszło mi na dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz