piątek, 8 września 2017

"LIONHEART", czyli moje odkrycie roku 2017

Witajcie! Fani RPG zapewne już się domyślają o czym będzie dzisiejszy post. Nie będzie to żadna recenzja, mimo że dwie mam zaległe. Wieczór ten poświęcimy grom, w szczególności jednej. Ale zacznijmy od początku, historia ta nie jest długa. 

Ponad rok temu, mój młodszy brat otrzymał małe, zaczarowane pudełko, w którym znajdowały się dwie płyty. Płyty te zawierały, aż 6 gier! Były to Baldur's Gate I+II z dodatkami, Icewind Dale I+II z dodatkami, Planescape: Torment oraz nasze tytułowe Lionheart: Legacy of the Crusader. Młody jednak stwierdził, że i tak nie będzie w to grał, ponieważ on nie jest wielkim fanem RPG i w ten oto sposób stałam się właścicielką magicznego pudełka. Przyznam szczerze, że kurzyło się ono u mnie na półce dość długo, zanim postanowiłam przetestować zawartość. Ostatni miesiąc wakacji, więc mam za dużo wolnego czasu.





Idąc po kolei: żadna część Baldur's Gate nie chciała mi się zainstalować i nie pytajcie mnie dlaczego. W przypadku pierwszej części, po kliknięciu "Zainstaluj grę", laptop mi się wieszał, a potem wyskakiwało jedynie małe okienko z mym ukochanym "Error". Druga część za to instalowała się do połowy, potem był błąd i koniec. Jak mówiłam, nie wiem czemu tak się stało, nie jestem informatykiem, a ponieważ miałam jeszcze trzy inne tytuły do sprawdzenia, to za bardzo nie zagłębiałam się w ten problem. 

Icewind Dale: stworzyłam postać w pierwszej części i w sumie na tym się skończyło, bo gra tak się zacinała, że nic nie mogłam zrobić. Oczywiście olałam problem, przeszłam do kolejnych gier. 

Planescape: Torment: tutaj nareszcie mogłam się wykazać. Gra chodziła jak marzenie, z tym, że mnie zanudziła na śmierć. Grałam niecałe dwie godziny i już miałam jej dość. Wszystko rozpoczyna cinematic, w którym widzimy zombie pchającego ogromny, betonowy blok, na którym leży nasz bohater. Martwy. Cała scena jest przerywana wspomnieniami: widzimy twarz młodej kobiety, "nasza" ręka gładzi jej policzek i nagle ta młoda kobieta zamienia się w paskudne zombie. Potem widzimy "nasze" męskie odbicie w lustrze i również zmienia się ono w pomarszczone zombie, o niepokojąco niebieskim kolorze skóry. Wracamy do ciemnego pomieszczenie i naszego martwego bohatera, który nagle zaczyna poruszać palcami dłoni. Zombie zostawia nas w tym dziwnym pomieszczeniu i zawraca. W tym właśnie momencie zaczyna się rozgrywka. Podlatuje do nas czaszka, o imieniu Morte, z regału pełnego czaszek, nazywa nas "szefem" i tłumaczy nam, że jesteśmy w kostnicy, gdzie rządzą Grabarze, a służą im właśnie zombie. Okazuje się, że na plecach mamy wytatuowane wskazówki; znaleźć dziennik i odszukać pewną osobę. Wszystko fajnie, tylko nasz bohater nic nie pamięta. Pierwszym zadaniem jest wydostanie się z kostnicy, która ma jedynie trzy poziomy. Obeszłam wszystkie, sprawdzałam co się dało i po niecałych dwóch godzinach miałam dość. Byłam znudzona, a od tego mrocznego klimatu, tych otwartych ciał (tak, na podobnych kamiennych blokach leżały ciała w trakcie sekcji), niepokojącej muzyki i dziwnych odgłosów robiło mi się już niedobrze. Chyba mam za słabą psychikę, ostatnio się strasznie wrażliwa zrobiłam i wyje na każdej smutnej scenie (bez różnicy czy to książka czy film, przy filmach jest gorzej) oraz przy każdej smutnej piosence. 


W końcu możemy przejść do głównego tematu dzisiejszego posta, czyli Lionheart: Legacy of the Crusader. Ta gra spodobała mi się już po samym opisie. Podczas Trzeciej Wyprawy Krzyżowej, na którą w 1192 roku wyruszył król Anglii, Ryszard Lwie Serce, pewien zdrajca namówił władcę do zamordowania około 3 tys. wziętych w niewolę ludzi Saladyna, co doprowadziło do ukończenia rytuału, który spowodował istny kataklizm. Powstało Rozdarcie, tysiące demonów i innych potworów zaczęło przenikać do naszego świata. Duchy zaczęły opętywać ludzi, dając im magiczne zdolności. Ryszard Lwie Serce i Saladyn, walcząc od teraz ramię w ramię, starali się wypędzić bestie, ale siły wroga były zbyt silne. I tak, przenosimy się do alternatywnego XVI wieku, 400 lat po kataklizmie. Jesteśmy potomkiem Ryszarda Lwie Serce, tajemniczy asasyni chcą nas zabić, ale ratuje nas... Leonardo Da Vinci. Tak, w tej grze możecie spotkać wybitne historyczne postacie renesansu, Da Vinci, Szekspir czy Galileo. Wynalazca zabiera nas do Nowej Barcelony, gdzie stacjonują trzy najsilniejsze frakcje: Templariusze, Rycerze Saladyna i Inkwizycja, która jest najgorsza, bo strasznie prześladuje osoby posiadające magiczne zdolności, a jak takich dopadną to zabierają ich do swoich lochów i torturują. Naszym głównym zadaniem na początku gry jest dołączenie do jednej z frakcji. Dodatkowo możemy się dowiedzieć, że Hiszpania zamierza zaatakować Anglię, ponieważ królowa popiera magiczne praktyki. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo się wciągnęłam. Na razie jestem na etapie przyłączania się do Templariuszy i wykonuje całe mnóstwo misji pobocznych, jednocześnie próbując podnieść poziom postaci, bo czasami bywa ciężko. Zapomniałam wspomnieć, że w tej grze również tworzymy własną postać; wybieramy płeć, imię, klasę oraz gatunek i umiejętności. To ostatnie sprawiło mi kłopot, bo nigdy nie grałam w coś, gdzie się tworzyło postać (a Simsy się nie liczą) i nie za bardzo wiedziałam jak powinnam rozłożyć punkty umiejętności. Ale oczywiście poszłam w siłę, ochronę i zwinność. Po co komu charyzma czy inteligencja. 

Wiem, że strasznie się rozpisałam, miał to być post o Lionheart, a opisałam wszystkie gry z pudełka. Z góry przepraszam, że tyle musicie czytać, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie. Może kogoś uda mi się zachęcić do sięgnięcia, po którąś z gier... Kto wie? Na razie się z Wami żegnam, możecie się niedługo spodziewać dwóch kolejnych recenzji książek z uniwersum Warcrafta, autorstwa Christie Golden. Życzę Wam dobrej nocy, cześć!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz